„NASZA PANI TARNOPOLSKA” W POZNANIU HISTORIA OBRAZU, PRZED KTÓRYM ODPRAWIONO PIERWSZY RAZ NA ZIEMIACH POLSKICH NABOŻEŃSTWO MAJOWE

Igor Megger

W obłokach otoczona aureolą anielskich główek, z Dzieciątkiem Jezus przy piersi, spoczywa nieba i ziemi Królowa. U dołu wyrasta krzew róży, aniołowie wiją z niego wieńce, to znowu układają różańce i podają je Najświętszej Panience. Dziecię Jezus różaniec trzyma w lewej rączce, a zarazem spogląda pełne majestatu i powagi na ziemie. – OjciecKonstanty M. Żukiewicz (1874–1948) [w:] Królowa Różańca św. w Kościele i Polsce. Tom II, Lwów 1935.

W poznańskim kościele ojców Dominikanów znajduje się jedna z cenniejszych w naszym mieście pamiątek związanych z Kresami Południowo-Wschodnimi, cenna nie tylko z racji jej wieku, wartości artystycznej, ale i z racji ładunku emocjonalnego, który ona przenosi. Mowa o znajdującym się w nim obrazie Matki Bożej Różańcowej z kościoła Dominikanów z Tarnopola.

W materiałach przeze mnie zebranych nie ma określenia dokładnej daty powstania tego obrazu. Został ufundowany prawdopodobnie przez rodzinę Potockich, a namalowany został we Włoszech. Przypuszczalnie powstał w tym samym czasie, co kościół dominikański wraz z klasztorem – był to rok 1779. Kościół Dominikanów w Tarnopolu, który szczęśliwie dotrwał do dziś, stanowi jeden z największych zabytków późnego baroku województwa tarnopolskiego. Niestety, po upadku ZSRR nie został oddany prawowitym właścicielom, natomiast siłą został zajęty przez grekokatolików, klasztor zaś stał się archiwum obwodowym. Katolicy w Tarnopolu, pomimo iż przed wojną posiadali trzy kościoły katolickie, nie odzyskali żadnego (jeden z nich został wysadzony w latach 50.) i nabożeństwa odbywały się w kaplicy cmentarnej. Dopiero w 2009 roku zostały przeniesione do nowo wybudowanego kościoła przy prospekcie Bandery (sic!), w którym znajduje się kopia obrazu.

Wróćmy jednak do czasów dawniejszych. Kościół i obraz w XVIII i XIX w. kilkakrotnie zmieniał opiekunów. Niedługo po konsekracji kościoła cesarz austriacki Józef II skasował na terenie Austrii zakon Dominikanów[1] – musieli oni przenieść się do Żółkwi koło Lwowa. Na ich miejsce przybyli jezuici, których zakon skasował car rosyjski[2]. Władze austriackie przekazały jezuitom na siedzibę właśnie kościół Dominikanów w Tarnopolu. Okres tych zawirowań trwał do roku 1903, kiedy do Tarnopola wrócili Dominikanie. Jezuici w 1908 roku wybudowali dla siebie nowy kościół (po 1945 przerobiony na fabrykę). Obydwa zgromadzenia dbały o kościół i klasztor, prowadziły remonty i wyposażały wnętrza.

To dzięki jezuitom w Polsce utrwaliła się tradycja nabożeństw majowych. Ich celem było pokazanie parafianom piękna cudownych wizerunków Matki Boskiej, które stawiano w ołtarzu głównym. Pierwsze nabożeństwa majowe na ziemiach polskich odbywały się od roku 1827 w Tarnopolu i przeznaczone były dla uczniów gimnazjalnych. Msze te wprowadził ojciec Franciszek Ksawery Asum. W 1836 roku zaczęto je praktykować w Starej Wsi, a od roku 1832 (lub 1837) we Lwowie. Z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa, graniczącą z pewnością, przyjąć należy, że nabożeństwo odbyło się przy omawianym przeze mnie obrazie. Ojciec Święty 29 września 1930 roku udzielił odpustu 300-dniowego za każde wezwanie: „Pani Nasza Tarnopolska, módl się za nami!”.

Obraz znajdował się u czoła prawej (południowej) nawy bocznej kościoła, gdyż w centralnym miejscu znajdował się obraz patrona kościoła – św. Wincentego Ferreriusza. Obraz Matki Bożej zdobiony był koronami (ale niekoronowany) oraz wieloma wotami pochodzącymi jeszcze z XIX wieku.

I wojna światowa i walki polsko-ukraińskie spowodowały ostrzał świątyni, ale w przeciwieństwie do innych budynków kościół szczęśliwie ocalał. Jednak nie obyło się bez dramatycznych chwil. Zachowała się relacja o głębokiej wierze w MB Różańcową w 1919 roku, przechowana przez Ojca Żukiewicza:

Było to dnia czwartego, w pierwszą niedzielę maja 1919 roku, gdy kościół polski święcił uroczystość swojej Królowej, a zakon dominikański obchodził pamiątkę 500-letnią zgonu świętego Wincentego Ferreriusza, szczególnie uroczyście w Tarnopolu, jako patrona swojej świątyni. O godzinie dziesiątej wieczór przyszli żołnierze ukraińscy, z najeżonymi bagnetami, wzywając mię, abym natychmiast stawił się do sądu wojskowego. Sytuacja nie bardzo miła dla nikogo, kto zetknął się, chociażby raz i to z daleka, z hajdamakami, a cóż dopiero w polowym sądzie.

Poleciłem się gorąco Matce Boskiej Różańcowej, słynącej łaskami w naszym kościele, i świętemu Wincentemu, i spłynęła do duszy mojej dziwna ufność, że w dniu tak wielkim, Oni mię nie opuszczą, ale owszem, spełnią jakąś niezwykłą łaskę swoją. Noc była deszczowa i choć majowa, ciemna bardzo, szedłem w otoczeniu patroli i odmawiałem różaniec. Wstępując na salę sądową, dorozumiałem się, że chodzi tu o spowiedź przedśmiertną skazańca. Ale po co mię wołali? Wszak jest już administrator parafii ksiądz Eugeniusz Baziak. Przyszedł wezwany pod nieobecność komendanta Wołka, który zastawszy go już słuchającego spowiedzi, z niewiadomej przyczyny przerwał mu takową i zagroził wyrzuceniem. Wołk posłał patrol po mnie, ale ksiądz Baziak czekał, aby mi oddać Najświętszy Sakrament.

O, jak źle było Panu Jezusowi wśród tych hajdamaków, a rzekomo katolików. Żadnego stolika, gdzie by można złożyć „Sanctissimum”, żadnego światła, a dokoła kręcą się dzikie postacie Ukraińców, bez najmniejszego znaku uszanowania – jak gdyby ten Chrystus nie był ich Bogiem dlatego, że przyniósł Go ksiądz polski. – Potrzeba więc było wziąć Pana Jezusa na piersi i tulić Go do siebie. Gdzie mam spowiadać? – zapytałem. – Ot, tutaj na sali – odrzekł komendant i wskazał mi na stojący pod drzwiami tapczan i na klęczącego przed nim młodego chłopca, Rudolfa Popiela. Jak to tutaj? – mówiłem. – Wśród tylu świadków? Zaprowadźcie mnie do więziennej kaplicy lub osobnej celi. – Innego miejsca nie ma – odpowiedział oficer. – Jak ksiądz chcesz spowiadać, to spowiadaj, a jak nie, to się obejdzie! – Więc nie było rady i zacząłem spowiedź…

Skończyłem spowiedź i już miałem mu podać Komunię świętą, wtem myśl przeleciała mi przez głowę: czy prócz ciebie nikt więcej nie jest skazany na śmierć? Och! Jest jeszcze drugi, była odpowiedź i to jest ogromną męką moją. Ja wiem, że będzie tak, jak mówiłeś, ojcze, Matka Boska weźmie mię do siebie, ale on w nic nie wierzy, a jest bardzo szlachetnym chłopcem, on może zginąć, jak zwierzę… I to jest, co mi zatruwa tę chwilę ostatnią! Chłopiec był jak lilia czysty, tę mający winę, że kochał Polskę i dlatego był skazanym na śmierć! Żadnej broni nie znaleziono u niego, jednak go o to skazano i nahajkami wyznanie wymuszono… Jaką siłą zachowałeś tak czystą duszę, wśród tylu ponęt do złego, wśród znieprawienia tej okrutnej wojny? – pytałem chłopca. – Ojcze, – odrzekł – w waszym kościele jest taki śliczny obraz Matki Boskiej Różańcowej, tam modliłem się często bardzo… – Módl się, – odrzekłem – módl się gorąco do Matki Boskiej Różańcowej. Komunii świętej w tej chwili ci nie dam, bo mam tylko jedną Hostię, więc muszę ją między was obu podzielić. Ofiaruj te ciężkie chwile twoje za jego nawrócenie, a zobaczysz, pójdziecie razem do Matki Boskiej!…

Czy już nie ma więcej nikogo do spowiedzi? – zapytałem oficera. – Ot, jest jeszcze jeden skazaniec – brzmiała odpowiedź i wskazał na młodego człowieka, stojącego wśród żołnierzy. Był to ukończony student filozofii, Jerzy Dmytrów. Zbliżyłem się do niego z zapytaniem, czyby się nie chciał pojednać z Bogiem? Odpowiedział mi pełen spokoju: Proszę księdza nie odbierać mi odwagi. Ukochałem Polskę i ona była jedyną ideą mojego życia, śmierć moja niech będzie dowodem jak ją kochałem i jak jej służyłem. A ze śmiercią skończy się wszystko, bo poza nią nic nie ma i ja w nic nie wierzę! Właśnie – odrzekłem – przychodzę, mój bracie drogi, aby ci więcej jeszcze dodać odwagi, bo wiara nie odbiera jej, ale dodaje. Zresztą jesteś pewnym, że poza grobem nic nie ma, że ze śmiercią kończy się wszystko? – Czy jestem pewnym… pewnym??? – powtarzał, jakby chciał sobie coś przypomnieć. – Pewnym nikt być nie może, ale wątpię! – Więc czy nie lepiej rozwiać te wątpliwości, a jeśli tam coś jest, czy nie lepiej iść przygotowanym? Życie twoje tutaj było ciężkim, śmierć okrutną, tam przynajmniej lepiej ci będzie. – Skupił się w sobie na moment, a po chwili wyrzekł: Nie myślałem o tym, księże, nikt tak do mnie nie mówił…

Pan pozwoli – zwróciłem się do komendanta – że z tym człowiekiem porozmawiam nieco. Ale groźny Wołk odrzekł krótko: Jeśli delikwent chce się spowiadać, to dobrze, na żadne się rozmowy nie zgadzam. – Przecież pan także katolik – mówiłem dalej – pan słyszy, że tu nie ma mowy o sprawach politycznych, ale o rzeczach sumienia, proszę więc nie bronić… – Wołk skinął głową i poszliśmy ze skazańcem do stojącego w kącie tapczanu…

Po chwili rozmowy zaszedł znowu jeden epizod. Dmytrów był strasznie zbitym, tak że nie mógł klęczeć, więc prosiłem go, by usiadł przy mnie. Rozmowa nasza była krótką, bo jak się okazało i niewiara nie była głęboką, ot, zwykła niewiara młodzieńcza, jedno moje zdanie wystarczyło, aby go przekonać zupełnie i usłyszeć wyznanie: Ojcze, wierzę we wszystko, tak jak uczyłem się w katechizmie!

Rozpoczęliśmy spowiedź. Wtem na środek sali wchodzi Wołk i głosem donośnym pyta: Dlaczego delikwent nie klęczy? Spowiadać księdzu pozwalam, ale rozmawiać zabraniam! Dmytrów odpowiada spokojnie: Nie klęczę, boście mię tak zbili, że klęczeć nie mogę. – Wołk sroży się więcej jeszcze, podnosi rękę i wrzeszczy: Protestuję przeciw temu, bo u nas nikogo się nie bije! – Tymczasem bili. Och! I jak bili, że ludzie konali pod nahajkami! Proszę komendanta, by mi nie przeszkadzał i pozwolił kończyć spowiedź. Słyszę na to rozkaz: Spieszyć się, bo nie ma czasu!

Po spowiedzi prosił mężny skazaniec, aby się z nim pomodlić. Jakaż modlitwa stosowniejszą była jeśli nie: –„Zdrowaś Maryjo”? Odmawiał każde słowo ze skupieniem tak głębokim, jakby od razu chciał wchłonąć w siebie wszystkie prawdy i wszystkie moce, w modlitewnych wyrazach zamknione. A gdy doszedł do słów: „I w godzinę śmierci”, czułem, że śmierć dla niego straciła już zupełnie swoją grozę, bo ujrzał duszą Królowę tej Polski, za którą umierał… – Ojcze, dziękuję ci – mówił – bo nikt mi tyle szczęścia nie dał w życiu. Ty mi dałeś, ostatnimi słowami moimi będzie ta modlitwa, którąś mi przypomniał.

Nastała chwila Komunii świętej. Na tapczanie złożyłem Najświętszy Sakrament i klęcząc w pośrodku nich dzieliłem Hostię: na szczęście przyjmowali Ją z wiarą i męstwem pierwszych męczenników […]

Groźny pan Wołk stał przede mną. – Tych ludzi – mówiłem – skazaliście niewinnie, sumienie każe mi to panu powiedzieć! – Czułem, że przeszedł po nim dreszcz. Jąkając się, zaczął mówić, że to przecież nie należy do przyjemności ludzi na śmierć skazywać, że grzebią się przepaście między dwoma narodami itd., itd. – Nie przyszedłem dysputować! – dorzuciłem, ale tylko przypomnieć panu, że masz uczynić wszystko, co w pańskiej jest mocy, aby wykonaniu wyroku przeszkodzić, jeszcze czas! – A, jak ksiądz tak mówi – odrzekł po namyśle – proszę mi zaufać, poczynię wszelkie kroki, by do śmierci nie przyszło – i podał mi rękę. Z przymusem dotknąłem jej, jak ręki kata. Ale na moment sądziłem, że może w człowieku tym jest choćby iskra szlachetności.

Wyszedłem na ulicę. Lecz zaledwie postąpiłem kilkadziesiąt kroków, rozległo się sześć karabinowych strzałów!… Pociemniało mi w oczach, oparłem się o jakiś kawał muru – komendant ukraiński spełnił oficerskie słowo!”.

Gorsze dla kościoła, jako dla budynku, były następstwa drugiej ze światowych wojen. 19 września 1939 roku Sowieci zaczęli ostrzeliwać kościół z armatek, tłumacząc się, że z wież prowadzono do nich ostrzał (co nie było prawdą). W trakcie ostrzału spłonął dach świątyni, organy oraz boczne ołtarze. Obraz został szczęśliwie wyniesiony w trakcie pożaru i ocalał. Zachowała się relacja brata Jacka Matrogi o jego ocaleniu:

19 września zaczęli ostrzeliwać Sowieci z armatek kościół dominikański, który zaczął płonąć. Przerażony tym… chcąc ratować obraz Matki Boskiej Różańcowej, wszedłem na boczny ołtarz (w prawej nawie), na którym wisiał bardzo duży i bardzo ciężki obraz. Zdjąłem go i ustawiłem na posadzce pod ścianą i zastanawiałem się, gdzie go ukryć. W tej chwili weszli do kościoła Sowieci. Zobaczyli mnie w pobliżu ołtarza, kazali podnieść ręce do góry i aresztowali. Po mszy św. została w kościele garstka ludzi, których opanowało przerażenie. Wśród nich była moja znajoma, dyrektorka Prywatnego Gimnazjum Żeńskiego Towarzystwa Szkoły Ludowej w Tarnopolu, dr Zofia Turecka. Wzrokiem poprosiłem ją, wskazując na obraz, aby się nim zajęła. Zabrano mnie do zakrystii… następnie do więzienia… Pani Turecka, mądra kobieta, z kilku innymi paniami zabrała ten obraz i wyniosła go przez ogród i bramę wjazdową, wychodzącą na ulicę Konarskiego, o której istnieniu Sowieci jeszcze nie wiedzieli i nie obstawili jej. Obraz zaniosła do swojego domu przy ul. Słowackiego 6. Wyjęła go z pięknie złoconych srebrnych ram i zawiesiła go (ukryła) pod dywanikiem nad łóżkiem. W ten sposób obraz ten przechował się do czasu powrotu Dominikanów do Tarnopola w czasie okupacji niemieckiej 1941–1944”.

Za „pierwszych Sowietów” kościół był nieczynny. Dopiero w czasie okupacji niemieckiej, w marcu 1943 roku, władze zgodziły się na zbudowanie prowizorycznego dachu. Z powodu zniszczenia ołtarza bocznego wizerunek MB zawieszono w kaplicy MB Bolesnej. Oblężenie Tarnopola w 1944 roku zniszczyło miasto doszczętnie. W jego trakcie zginęła Zofia Turecka, która spłonęła w piwnicy swojego domu wraz z nianią, której nie chciała zostawić. Kiedy w 1945 roku Sowieci nakazali dominikanom opuścić Tarnopol, opuszczali go oni „na raty”, każdy osobno, by mogli przewieźć jak najwięcej rzeczy. Transport obrazu i dostarczenie go do Krakowa przypadło Antoninie Mrazkównie[3].

Obraz poprzez Lwów dotarł w 1946 roku do Krakowa, gdzie nastąpiło zdarzenie, które nazwać by można „zjazdem cudownych obrazów Matki Boskiej”. Albowiem znajdowały się wtedy u krakowskich Dominikanów prócz opisywanego obrazu m.in. także z Podkamienia (obecnie we Wrocławiu) oraz Czortkowa (obecnie w Warszawie). Ostatni przeor tarnopolski, o. Wojciech Kobzdej, przekazał obraz do nowo budowanego kościoła Dominikanów w Poznaniu.

Dominikanie pojawili się w tym mieście w 1231 roku, jednak w XIX wieku król pruski skasował zakon, odbierając im kościół przy ul. Szewskiej. Powrócili do Poznania dopiero w 1937 roku. Projekt nowego kościoła Dominikanów w Poznaniu powstał w latach 1937/38. Do wybuchu wojny wybudowano tylko część klasztoru od ul. Libelta. Budowę kościoła wznowiono w 1947 roku według projektu prof. Adolfa Szyszko-Bohusza, przekazanego przez krakowskich Dominikanów. W projekcie autor wiernie powtarzał zaprojektowany przez siebie w latach 1927– 1928 kościół św. Piotra i Pawła w Trembowli[4]. Obiekt nie przystawał do warunków poznańskich – w Trembowli stanowił ośrodek duszpasterstwa parafialnego, a w Poznaniu miał być dużą świątynią zakonną, nastawioną na duszpasterstwo akademickie (funkcję tę pełni do dziś). Nie wiadomo, czy Szyszko-Bohusz w ogóle odwiedził wtedy Poznań – zmarł w 1948 roku w Krakowie. Było to jedno z jego ostatnich dzieł.

Kościół został zbudowany w latach 1948–1960. Patronką kościoła została tak jak w Tarnopolu Matka Boża Różańcowa.

W 1949 roku nastąpiło wmurowanie kamienia węgielnego. Dzięki zapiskom na temat tej uroczystości wiemy, że 2 października tegoż roku Matka Boża Tarnopolska została umieszczona w nowym kościele najpierw w prowizorycznym ołtarzu głównym. Obecnie znajduje się w kaplicy Adoracji, w zakończeniu prawej nawy.

W latach 90. obraz przeszedł renowację. Obecnie, tak jak przed wojną, odbywają się przed nim nabożeństwa różańcowe, choć jest w mojej opinii obrazem „zapomnianym” – Dominikanie publikują o nim bardzo mało informacji.

Obraz Matki Bożej Różańcowej jest jednym z dwóch „świętych obrazów”, które z Kresów po II wojnie światowej trafiły do Metropolii Poznańskiej. Drugim jest znajdujący się w Kaliszu obraz MB Nieustającej Pomocy z kościoła Karmelitanek Bosych we Lwowie. Kopie obrazu MB Różańcowej znajdują się w nowo zbudowanym kościele w Tarnopolu (od 2005), z tym że twarz jednego z aniołów została zastąpiona twarzą papieża Jana Pawła II. Natomiast później wykonana podobna kopia obrazu (innego autora) znajduje się w kościele parafialnym w Reńskiej Wsi koło Kędzierzyna-Koźla. W Poznaniu znajduje się także kopia Matki Bożej Łaskawej z lwowskiej katedry, ale to już temat na inny artykuł.

Bibliografia:

Historia Dominikanów w Poznaniu [w:] www.poznan.dominikanie.pl

Kukiz Tadeusz, Madonny Kresowe, część II, Warszawa 2001.

Wiater Elżbieta, Obraz, przed którym po raz pierwszy na ziemiach polskich odprawiono nabożeństwo majowe [w:] www.aletea.pl

Żukiewicz Konstanty M., Królowa Różańca Św. w Kościele i Polsce, tom II, Lwów 1935.

[1] Dekret z 1792 roku o kasacji wszystkich zgromadzeń męskich i żeńskich niezajmujących się szkolnictwem. Zlikwidowano wtedy ok. 700 domów zakonnych gromadzących blisko 38 tysięcy zakonników i zakonnic. Pomimo tego cesarz Józef II uważany jest jako reformator oraz odnowiciel Kościoła Austrii, chciał bowiem pokryć kraj możliwie jak najgęstszą siecią parafialną, tak aby z każdej miejscowości można było w ciągu godziny dojść do kościoła. W latach 1782–1783 utworzono 800 nowych parafii. Towarzyszyło temu burzenie tych kościołów, które nie pasowały do cesarskiego schematu. Proboszczowie mieli być w zamysłach Józefa II urzędnikami państwowymi. Z ambon mieli odczytywać i objaśniać rozporządzenia cesarskie, szerzyć wiedzę rolniczą i medyczną, zwalczać przesądy, nawoływać do pracowitości i moralności oraz uczyć młodzież. Cesarz drobiazgowo uregulował organizację parafii i diecezji, ingerując nawet w porządek nabożeństw. Rozwiązywał bractwa religijne, zakazywał procesji i pielgrzymek. Ze względów oszczędnościowych określał nawet, ile świec może palić się na ołtarzu.

[2] Jezuitów skasował papież Klemens IV w 1773 roku na całym świecie prócz Prus i Rosji, które sprzeciwiły się temu. Zakon odnowiony został w 1814 roku, co spowodowało sprzeciw cara Aleksandra I, który w 1820 roku wygnał ich z Rosji. Decyzja cara podyktowana była tym, że chciał w Rosji utworzyć w Połocku „centralę” jezuicką.

[3] kronika klasztoru w Tarnopolu przypisuje jej także ukrycie w czasie okupacji co nie jest do końca prawdą.

[4] Obecnie kościół w Trembowli ma znacznie obniżone wieżę, zachowała się natomiast niewidoczna na fotografii przedwojennej kolumnada.