Z POZNANIA DO LWOWA

Z  POZNANIA  DO  LWOWA*

Marek Rezler

            Kontakty między Poznaniem i Lwowem dziś mogą być przedmiotem analiz specjalistów wieku dziedzin: psychologów, socjologów, historyków,  etnologów. Bo i rzeczywiście, wszystko powinno tu dzielić. Odległość – przeciwległe krańce Rzeczypospolitej. Mentalność: nawyk do systematyczności połączony z nazbyt serio traktowaniem rzeczywistości – i lekkość połączona z autodystansem, autoironią. Nawet od strony politycznej endecja rządząca w Wielkopolsce była programowo nieco inna od tej, która działała we Lwowie. A jednak poznaniacy i lwowiacy doskonale się rozumieją i często można spotkać refleksje o wspólnocie kresów wschodnich i zachodnich dawnej Rzeczypospolitej. Podobnie było w przeszłości militarnej obydwu miast. Po transformacji ustrojowej można już bez przeszkód pisać i mówić o Lwowie, co jednak nie zatarło różnic interesów między Polską i Ukrainą. Wciąż jeszcze na przeszkodzie stoją zaszłości sprzed lat: wielkopańska skłonność do kolonizowania, traktowania partnera z wyższością z jednej strony i zaciekły nacjonalizm z drugiej. Doświadczenia kresowe to nie tylko piękno krajobrazu i sentyment do określonych miejsc, stron, okolic. To także krwawa epopeja konfliktów i walk toczonych przez dziesięciolecia, nawet z elementami ludobójstwa. Był to bowiem obszar niespokojny, na którym swoje problemy rozstrzygały różne strony, wykorzystując do swych celów miejscową ludność różnych nacji. Taki jest los obszarów położonych na styku różnych kultur, nawet różnych światów.

            Nie inaczej było na przełomie lat 1918-1919, gdy wydająca ostatnie tchnienie monarchia Habsburgów zdążyła jeszcze uruchomić we Lwowie doskonale przez siebie wypraktykowaną politykę dzielenia nacji dla uzyskania określonych celów. Podsycono nacjonalizm ukraiński, co zaowocowało zbrojnym wystąpieniem w początkach listopada 1918 roku i wielotygodniowymi walkami polsko-ukraińskimi o miasto. Wieści o wydarzeniach nad Pełtwią szerokim echem rozeszły się po ziemiach odrodzonej Rzeczypospolitej. Nie wyobrażano sobie wolnej Polski bez Lwowa, Ukraińcy zaś widzieli w tym mieście stolicę ich państwa, na którego powstanie liczyli, świadomi enklawowego charakteru polskich ośrodków na Kresach Wschodnich. Starcie było nieuniknione, a przewaga była po ukraińskiej stronie, Polacy bez pomocy z zewnątrz nie utrzymaliby Lwowa. Nic więc dziwnego, że od samego początku walk o miasto zabiegano o pomoc z Polski – pomoc, której Rzeczpospolita udzielić mogła w niewielkim zakresie, w obliczu dopiero formowania państwa i armii.

            Pierwsze starcie zakończyło się sukcesem strony polskiej. Ale miasto wciąż było otoczone przeważającymi siłami ukraińskimi. Warszawa udzielić pomocy mogła w ograniczonym zakresie, trzeba więc było poszukać żołnierzy gdzie indziej. I znaleziono ich: w Wielkopolsce. Na przełomie stycznia i lutego toczyły się tu walki o utrzymanie zajętego obszaru, ale z chwilą zawarcia rozejmu w Trewirze (16 II 1919 r.) ustało formalne zagrożenie i obserwator z zewnątrz mógł odnieść wrażenie, że formowana w Wielkopolsce silna – na miarę regionu – armia, pozostaje do dyspozycji. Zatem Warszawa zaczęła wręcz naciskać Naczelną Radę Ludową w Poznaniu o skierowanie część tych sił na pomoc, dla wsparcia odsieczy Lwowa. Równocześnie w prasie wielkopolskiej coraz częściej zaczęły pojawiać się relacje z wydarzeń na Kresach Południowo-Wschodnich i jednoznaczne sugestie, że nie można pozostać obojętnym dla zachodzących tam wydarzeń, najwyraźniej mobilizowano opinię publiczną w tym kierunku.

            Generał Józef Dowbor Muśnicki, Głównodowodzący Sił Zbrojnych Polskich w byłym Zaborze Pruskim, podchodził do tych planów bez entuzjazmu. Wbrew pozorom, sytuacja na froncie przeciwniemieckim wciąż nie była stabilna, a w przyszłości, wiosną 1919 roku pojawiło się realne zagrożenie ze strony sił dawnej armii podległej Dowództwu Ober-Ost, która zajęła miejsca dogodne do ataku na Polskę, dla wymuszenia korzystniejszych warunków traktatu pokojowego. Jednak od drugiej połowy lutego do końca kwietnia panował w Wielkopolsce względny spokój i można już było wysłać większe siły pod Lwów. Występował również inny akcent: rywalizacja między Dowbor Muśnickim i Józefem Piłsudskim o pozycję w armii odradzającej się Rzeczypospolitej. Armia Wielkopolska była bardzo silnym atutem w rękach generała Dowbora. Jednak prędzej czy później Poznań, dla uniknięcia posądzeń o skłonności separatystyczne, musiał się ugiąć. Na tym tle, początkowo przynajmniej, koncepcja wysłania ochotniczej kompanii na pomoc Lwowu, była formą połowicznego, chwilowego rozwiązania problemu. Trzeba też było uwiarygodnić logiczną i emocjonalną ciągłość poczucia więzi Wielkopolski z problemami całego kraju.

            Ustalenia Andrzeja Wojtkowskiego wskazują, że Lwów początkowo, poprzez wysłanników, na własną rękę starał się o żołnierzy z Wielkopolski. W sytuacji, gdy w regionie tworzono regularną armię oparta na poborze, taka „partyzancka” akcja nie mogła zakończyć się sukcesem; ani jeden żołnierz nie miał prawa opuścić Wielkopolskę bez wiedzy i zgody Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych w byłym Zaborze Pruskim.

            Ostatecznie jednak o wysłaniu Wielkopolan pod Lwów zadecydowały inne mechanizmy, uruchomione daleko od Poznania. W lutym 1919 roku Misja Koalicyjna prowadziła rozmowy z Ukraińcami we Lwowie w sprawie zawarcia rozejmu z Polakami, przedstawiając im możliwość starcia w przyszłości ze znacznie większymi siłami, jakie mogły nadejść z Warszawy. Ukraińcy nie ulegli naciskowi. Wewnątrz Misji doszło więc do dyskusji nad możliwością udzielenia miastu pomocy, ale tak, by nie naruszyć porządku prawnego w tej części ziem polskich. O Wielkopolanach, dopiero formujących swoje wojsko, na razie jeszcze nie rozmawiano.

            Sytuacja zmieniła się z chwilą, gdy w początku marca 1919 roku Ukraińcy wznowili ostrzał artyleryjski Lwowa, szykując się do uderzenia na miasto. Doszło wtedy do posiedzenia Misji Koalicyjnej, na które zaproszono gen. J. Dowbora Muśnickiego. Polski dowódca, wyraźnie naciskany przez aliantów, zgodził się na wysłanie pod Lwów jednego pułku piechoty i trzech baterii dział – ale pod warunkiem, że Misja zagwarantuje w tym czasie pewność linii rozejmowej z Niemcami w Wielkopolsce. Zapowiedział też, że nie pozwoli zabrać amunicji, której w regionie brakowało. Ambasador Joseph Noulens wówczas zapewnił, że Niemcy, zagrożeni na Zachodzie, nie będą próbowali ofensywy przeciwko Wielkopolsce, amunicję zaś dostarczy Koalicja. Generał Muśnicki wtedy ustąpił, jednak z akcentowaniem nacisku, jakiemu został poddany i kontynuowaniem wątpliwości, jakie w jego oczach budzi cała ekspedycja. Sceptyczne stanowisko J. Dowbora Muśnickiego w pełni podzielał Wojciech Korfanty, jeden z komisarzy Naczelnej Rady Ludowej.

            Kolejny etap nacisków na władze poznańskie nastąpił 8 marca 1919 roku, gdy do stolicy Wielkopolski przybył premier Ignacy Jan Paderewski. Wykorzystano wtedy inny argument: zniszczenie przez Ukraińców polskich składów amunicyjnych we Lwowie (jakie nastąpiło w czasie ostrzału artyleryjskiego) przyspieszy zajęcie miasta, to zaś uruchomi rewolucję na ziemiach polskich, gdyż stronnictwa lewicowe zdecydowanie atakują rząd warszawski za politykę prowadzoną dotychczas. Paderewski zażądał wprost pomocy międzynarodowej. W tej sytuacji Poznań już nie miał wyjścia. Następnego dnia zapadła decyzja o wysłaniu pod Lwów jednego pułku piechoty i czterech baterii dział; amunicję dostarczyć miała Koalicja, za pośrednictwem rządu warszawskiego. Misja Koalicyjna przygotowała też plan wzmocnienia i zaopatrzenia polskich sił skierowanych pod Lwów. Kiedy telegram ze szczegółowymi ustaleniami w tej sprawie wysłano z Poznania do Paryża, w poznańskiego dworca ruszała Ochotnicza Kompania Poznańsko-Lwowska.

            Formowanie tego oddziału związane było z naciskami na generała Muśnickiego, podejmowanymi miesiąc wcześniej. Można sądzić, że Głównodowodzący, „dla świętego spokoju”, by oddalić od siebie ewentualny zarzut o brak dobrej woli, postanowił wysłać pod Lwów mniejsze siły. W rozkazie dziennym Dowództwa Głównego nr 35 z 8 lutego 1919 roku ogłoszono apel w tej sprawie – jednak dość ostrożny w treści:

            Lwów zagrożony… Walczący tam oglądają się na Wielkopolskę, oczekując pomocy. Tymczasem my, walcząc dzień w dzień z najzaciętszym i najniebezpieczniejszym wrogiem polskości, nie możemy okazać takiej pomocy, jaką okazać Lwowowi byśmy pragnęli. Możemy tylko okazać pomoc moralna, posyłając niewielką ilość ludzi, która zaznaczy, że myślą i sercem jesteśmy z bohaterami, walczącymi na zagrożonych kresach wschodnich.

            Postanowiono, że z każdego z siedmiu okręgów wojskowych Wielkopolski przysłanych będzie 42 żołnierzy z jednym plutonowym i 4 kapralami. Ludzie ci będą podporządkowani dowództwu 1 pułkowi rezerwowemu w Poznaniu i zakwaterowani w koszarach dawnego 6. pułku grenadierów na Jeżycach. Planowano sformowanie dwóch kompanii piechoty, w pełni zaopatrzonych i wyposażonych, całkowicie samowystarczalnych. Ogłoszono równocześnie apel do oficerów, by ochotniczo zgłaszali się do służby w tym zgrupowaniu. Jednak dobrowolnie nie zameldował się nikt. Wbrew oczekiwaniom, także ochotników do wymarszu pod Lwów zgłosiło się znacznie mniej niż oczekiwano i zaszła konieczność poprzestania na sformowaniu tylko jednej kompanii. Z braku oficerów-ochotników gen. J. Dowbor Muśnicki awansował na stopień podporucznika zastępcę oficera Jana Ciaciucha i podchorążego Maksymiliana Soldenhoffa – przydzielając nowomianowanych oficerów do tego oddziału; na dowódcę kompanii wyznaczono ppor. J. Ciaciucha. Trzecim oficerem kompanii był ppor. Bohdan Marchlewski, który przybył do Poznania, przysłany przez Dowództwo Brygady Lwowskiej. Ostatecznie w skład Ochotniczej Kompanii Poznańsko-Lwowskiej weszło 204 (ich nazwiska znamy) podoficerów i szeregowych.

            Wyjazd kompanii z poznańskiego dworca odbył się 9 marca 1919 roku. Wojsko było doskonale i na nowo zaopatrzone i wyposażone, ze składkowych pieniędzy także uszyto sztandar z Białym Orłem. Przemówienia wygłosili kolejno: gen. J. Dowbor Muśnicki, W. Korfanty oraz dziekan generalny wojsk wielkopolskich ks. Tadeusz Dykier. Najdłużej, a chyba też najlapidarniej myśli swe sformułował Głównodowodzący:

            Idziecie na odsiecz Lwowa! Pamiętajcie, że jak się sprawować będziecie, tak o nas tu w ogóle sądzić będą. Pokażcie, cośmy warci. Trzymajcie się razem; niech wam nawet myśl w głowie nie postoi, abyście mogli kiedykolwiek ręce podnieść do góry. Dla żołnierza polskiego jest tylko jedno hasło: albo trup, albo zwycięstwo. Pamiętajcie o Bogu, z modlitwą idźcie w bój, jak przodkowie nasi. Walczyć będziecie nie za sprawę jakiegoś koła, czy warstwę, ale za sprawę całego narodu polskiego. Wyjeżdżacie dobrze zaopatrzeni, unieście ze sobą to poczucie ładu i porządku, które nas tu trzyma i tam, w nowe warunki. Zachowajcie się tak, jak na prawego Polaka i Poznańczyka przystało. Idzie w bój śmiało, ochoczo; będziemy pamiętali o was i niedługo więcej nas ruszy w wasze ślady. Niech was Bóg prowadzi! Czołem!

            Pociąg z żołnierzami przybył do Warszawy następnego dnia. Przed hotelem Bristol przy Krakowskim Przedmieściu do zebranej kompanii przemówił Ignacy J. Paderewski. Dalsza droga wiodła koleją do Rawy Ruskiej, Przemyśla i do Sądowej Wiszni. Był to czas ostatni, gdyż 7 marca Ukraińcy współdziałając z Niemcami, odcięli Lwów od Przemyśla, uniemożliwiając zaopatrzenie miasta. W cztery dni później wprawdzie generałowi Wacławowi Iwaszkiewiczowi, dowodzącemu całością sił polskich znajdujących się na zewnątrz pierścienia otaczającego Lwów, udało się przywrócić łączność Przemyśla z Sądową Wisznią, ale położenie oblężonego miasta się nie poprawiło. Jak obliczano, żywności wystarczyłoby już tylko na dwa dni, amunicji – na cztery dni walki. Dłużej czekać nie można było.

            Działania zaczepne strona polska rozpoczęła 14 marca 1919 roku. Kompania poznańsko-lwowska została w Sądowej Wiszni włączona w skład grupy dowodzonej przez generała porucznika Franciszka Aleksandrowicza. Do walki poznańczycy ruszyli po godzinie 7.00 rano 16 marca. Ruszyli z impetem na Dołhomościska i po dwugodzinnej walce zajęli wieś. Następnego dnia Ukraińcy przeprowadzili kontratak, odparty przez stronę polską, ale za cenę wielu rannych i dwóch żołnierzy wziętych do niewoli. Tegoż dnia po południu kompania została zluzowana przez grupę wielkopolską pułkownika Daniela Konarzewskiego i powróciła na swoje stanowiska do Sądowej Wiszni.

            Rankiem 18 marca kompania wzięła udział w natarciu na Gródek Jagielloński. Pod Mielnikami trzeba już było szturmować cztery linie okopów ukraińskich, pod ogniem broni maszynowej, artylerii i miotaczy min, czyli moździerzy. Straty były duże: 8 poległych, 21 rannych i 3 zaginionych; szczególnie zasłużył się plutonowy Leon Sobczak, który też zginął w walce. Zadanie jednak wykonano, tor kolejowy z Sądowej Wiszni do Gródka Jagiellońskiego został oczyszczony, kompania zdobyła dwie armaty, jeden miotacz min i dwa karabiny maszynowe, Gródek Jagielloński zdobyto. Pierścień oblężenia, w dużej mierze dzięki ofiarności poznańczyków, został rozerwany.

            Postawa kompanii w boju spotkała się z uznaniem gen. W. Iwaszkiewicza i oficerów jego sztabu. Kiedy 20 marca oddział odłączono od grupy gen. Aleksandrowicza i skierowano do Lwowa, gen. Aleksandrowicz w swoim rozkazie napisał:

            Kompanii poznańsko-lwowskiej pod dowództwem ppor. Ciaciucha, która z dniem dzisiejszym odchodzi z grupy mojej do Lwowa do dyspozycji płk. Czesława Mączyńskiego, wyrażam podziękowanie za czyny pełne bohaterstwa, którem celowała podczas przebijania się wzdłuż toru kolejowego od Sądowej Wiszni do Gródka. Cześć Wam!

            Lwów zgotował poznańczykom gorące powitanie. Sukces w rozerwaniu ukraińskiego oblężenia, znalazł swe odzwierciedlenie także w okolicznościowych rozkazach Józefa Piłsudskiego, a w Poznaniu – generała J. Dowbora Muśnickiego. Z kolei pułkownik Daniel Konarzewski pisał w liście do pułkownika Władysława Andersa, szefa Sztabu Dowództwa Głównego w Poznaniu, że radość, wdzięczność i uznanie, idą w parze z zazdrością – także związaną z wyposażeniem żołnierzy z Poznańskiego. Dowódca kompanii, z racji poniesionych strat zwrócił się do Poznania z wnioskiem o przysłanie uzupełnień w ludziach i kadrze.

            We Lwowie kompania została zakwaterowana w starej dyrekcji kolejowej przy ulicy Krasickich. Organizacyjnie wchodziła w skład grupy gen. Jędrzejowskiego, a od 23 marca – pod względem organizacyjnym i zaprowiantowania – brygadzie lwowskiej. Żołnierze oddziału aktywnie uczestniczyli w patriotycznym i narodowym życiu polskiej społeczności stolicy Małopolski Wschodniej. W teatrze miejskim 24 marca odbyło się przedstawienie sztuki Kościuszko pod Racławicami W. L. Anczyca, w związku z obchodami 125 rocznicy Insurekcji. Poznańczycy wzięli wtedy udział w spontanicznej, wzruszającej manifestacji patriotycznej w czasie spektaklu.

            Do 29 marca kompania odpoczywała i ulegała reorganizacji. Na wyraźne żądanie por. Ciaciucha przydzielono oficerów na stanowiska dowódców plutonów, w skład kompanii weszli też żołnierze spoza Wielkopolski. Na czele pierwszego plutonu stanął M. Soldenhoff, drugiego – podporucznik Zygmunt Więckowski, trzeciego – podporucznik Edward Gött; dwaj ostatni oficerowie zostali przydzieleni przez ppłk. Mączyńskiego, z formacji lwowskich. Zdobyte na Ukraińcach karabiny maszynowe wykorzystano dla sformowania osobnego plutonu km, dowodzonego przez podporucznika Bohdana Marchwińskiego. Lekarzem kompanijnym został podchorąży medyczny Józef Sokołowski, również odkomenderowany przez Mączyńskiego. Po tych zmianach kompania prezentowała się doskonale i gotowa była do dalszych działań.

            Po tych zmianach rankiem 30 marca żołnierze kompanii zluzowali obsadę odcinka Lipniki, z wyjątkiem Bednarówki; odtąd taktycznie kompania podlegała dowództwu 1. pułku strzelców lwowskich. Następnego dnia przybyło tu uzupełnienie z Poznania, w liczbie 39 żołnierzy.

            Do 12 kwietnia na tym odcinku nic szczególnego się nie działo. Potem kompania weszła w skład rezerwy brygady lwowskiej. Żołnierzy zakwaterowano w domkach przy torze kolejowym między drogami wulecką a stryjską. Stąd kilkakrotnie kierowana była doraźnie na zagrożone odcinki; 17 kwietnia pod Pasieką w podobnej akcji straciła jednego rannego.

            W tym czasie prowadzona była intensywna wymiana opinii między Lwowem i Poznaniem, w sprawie połączenia ochotniczej kompanii poznańsko-lwowskiej z grupą wielkopolską generała Konarzewskiego; generałowi J. Dowborowi Muśnickiemu zależało na zachowaniu jedności formacji wywodzących się z Wielkopolski – nawet jeśli działały poza macierzystym regionem. Pułkownik Mączyński jednak wolał kompanię ochotniczą pozostawić pod swoją komendą, podkreślając propagandowe znaczenie takiej decyzji i symboliczną rolę podkreślania jedności społeczeństwa polskiego, niezależnie od części jednoczącego się państwa. Generał Muśnicki przystał na to.

            W południe 14 kwietnia 1919 r. kompania poznańsko-lwowska została połączona z pierwszą kompanią szturmową 1. pułku strzelców lwowskich, kompanią 19. pułku piechoty i 4 karabinami maszynowymi w jedno zgrupowanie dowodzone przez kapitana Szwarzenberg-Czernego. Powstał w ten sposób IV. batalion 1 pułku strzelców lwowskich, określany mianem batalionu szturmowego; poznańczycy stanowili pierwszą kompanię tego czterokompanijnego oddziału. W tym czasie kompania liczyła 167 żołnierzy, z zapasem 45 tys. naboi karabinowych i 380 granatami ręcznymi.

            O świcie 20 kwietnia 1919 roku cały batalion rozpoczął atak na kierunku Kozielniki – Sichów – Żubrze. Kompania osiągnęła wyznaczone miejscowości, a potem odparła kontratak przeciwnika. W walce tej zdobyto 6 karabinów maszynowych i dwa miotacze min, poległ jeden Wielkopolanin, 11 było rannych; jeden z nich później zmarł. Następnego dnia uszczuplona o te straty kompania wróciła do Lwowa jako rezerwa brygady. Dnia 24 kwietnia odbył się uroczysty pogrzeb poległych z kompanii ochotniczej i z Grupy Wielkopolskiej (łącznie 22), na cmentarzu Łyczakowskim. Emocjonalna więź pomiędzy żołnierzami z kresów zachodnich Rzeczypospolitej i ze Lwowa, utrwaliła się jeszcze bardziej. Był to czas świąt wielkanocnych, było więc sporo okazji do okazywania szczerej życzliwości i wdzięczności. Tradycyjna lwowska serdeczność okazywana była Wielkopolanom na każdym kroku.

            W dniu 29 kwietnia kopania poznańska, z całym batalionem szturmowym zaatakowała Ukraińców na północ od Lwowa, od Zboisk na Malechów, Laszki, Murowane, Sroki Lwowskie i Prusy. Potem na krótko zajmowała pozycje pod Żydatyczami, a 12 maja wróciła do Lwowa.

            Kolejny etap walk ochotniczej kompanii poznańsko-lwowskiej rozpoczął się 14 maja 1919 roku. Zajęto Zarudce, a potem walczyła (z przerwami na powrót do Lwowa) o Jaryczów Nowy, tracąc tylko jednego rannego, oficera, E. Götta. Po 23 maja zajęto Bogdanówkę nad Pełtwią, Gliniany i Olszanicę, a następnie zmuszono Ukraińców do wycofania się ze Złoczowa. 28 maja zajęto Woroniaki, następnego dnia Podlipce, a 30 maja złamano opór przeciwnika w Moniłówce koło Zborowa. W dniu 1 czerwca przekroczono Seret pod Horodyszczami-Obarzańcami; stamtąd zaś wyruszono do Iwanczan, a potem do Milna.

            Jeszcze 22 maja do kompanii dotarło kolejne uzupełnienie z Poznania, w sile 40 żołnierzy. W miejsce rannego pod Jaryczowem ppor. Götta do kompanii przydzielony został podporucznik Ludwik Korbut-Karaffa, na stanowisko dowódcy trzeciego plutonu.

            W połowie czerwca Ukraińcy znacznie się uaktywnili i zaszła nagła potrzeba przerzucenia poznańczyków przez Tarnopol do Chodaczkowa Wielkiego, a potem do Berezowicy Wielkiej, na południe od Tarnopola. Doszło tam do starcia zakończonego koniecznością odwrotu kompanii na lewy brzeg Seretu. Stamtąd osłaniano odwrót dywizji pułkownika Sikorskiego. Od 17 czerwca prowadzono walki odwrotowe w okolicach Podhajczyka i Zborowa – coraz intensywniejsze wobec wyraźnego załamania ducha w polskich szeregach. Jednak kompania poznańsko-lwowska zachowała zwartość i dyscyplinę, walczyła pod Olejowem i Kruhowem i przetrwała aż do 22 czerwca, gdy wreszcie ofensywę ukraińską udało się powstrzymać.

         Następnego dnia kompania zajęła pozycję obronną w okolicach Dworu Jaworskiego, Skwarzawy i Firlejówki – jako elementy obrony linii Gniłej Lipy. Już 28 czerwca 1919 r. siły polskie przeszły do kontrnatarcia, w którym żołnierze ochotniczej kompanii poznańsko-lwowskiej spisali się znakomicie. Dywizja lwowska osiągnęła linię Sassów-Strutyń, a następnego dnia kontynuowała działanie. W dniu 1 lipca kompania osiągnęła linię Maćków-Gaj-Chromysz i została zluzowana przez II batalion 39. pułku piechoty. 7 lipca 1919 r. generał W. Iwaszkiewicz wystosował Pochwalne uznanie, w którym stwierdził:

            Prawie 4 miesiące mija, jak przydzielono do frontu lwowskiego 1 kompanię ochotniczą Lwowsko-Poznańską. Jak w krytycznych dniach marca podczas walk o oswobodzenie Lwowa, tak i później podczas ofensywy naszej na wschód, kompania ta była wzorem i przykładem dla innych oddziałów swoją walecznością, dyscypliną i spełnieniem swego trudnego zadania.

        Prócz tego podkreślam, że za cały ten czas nie otrzymałem ani jednej skargi na tę kompanię od ludności cywilnej, co przypisuję  jej wysokiemu poczuciu obywatelskiemu.

            W przekonaniu, że kompania ta i nadal pozostanie wzorem waleczności, karności i ducha obywatelskiego, wyrażam tak oficerom, jak i żołnierzom tej kompanii moje uznanie i serdeczne podziękowanie.

            Cześć Wam, dzielni synowie Wielkopolski!

            Niestety, już 9 lipca opuścił kompanię jeden z dwóch oficerów-Wielkopolan, ppor. M. Soldenhoff, który chory, musiał pozostać w szpitalu. W pięć dni później oddział został przeniesiony do Podlisek, a 23 lipca wyłączony ze składu dywizji lwowskiej i przydzielony do Grupy Wielkopolskiej gen. D. Konarzewskiego. Do 5 sierpnia żołnierze kompanii stacjonowali w Husiatynie, a następnego dnia wyruszyli do Poznania. Po serdecznym pożegnaniu przez dowództwo dywizji lwowskiej i kolegów z Małopolski, czasowo przydzielonych do kompanii, w rodzinne strony wróciło 225 żołnierzy pod dowództwem ppor. J. Ciaciucha.

            W ciągu pięciu miesięcy istnienia kompanii przez szeregi oddziału przeszło około 280 żołnierzy. Poległo w walkach 11, 58 zostało rannych, 7 dostało się do niewoli – zatem straty były duże, osiągnęły 1/4 stanu osobowego. Ochotnicza kompania poznańsko-lwowska spisała się znakomicie, jej żołnierze w pełni zasłużyli na wdzięczność okazywaną im przez mieszkańców Lwowa, na uznanie i szczerą sympatię. Zachowali zwartość i dyscyplinę niezależnie od trudnej sytuacji na froncie, niczego nie można im było zarzucić pod względem porządku, zwartości i dyscypliny. Była to wyraźna zapowiedź postawy jednostek wielkopolskich już wkrótce, podczas znacznie cięższej próby w wojnie polsko – bolszewickiej 1920 roku.

* Dzieje ochotniczej kompanii poznańsko-lwowskiej z 1919 roku, są mało znane i słabo rozpropagowane, choć literatura na temat tego oddziału jest obszerna. W 1933 roku na łamach Szkiców i fragmentów z powstania wielkopolskiego 1918/19 (cz. 1) ukazał się monograficzny artykuł Andrzeja Wojtkowskiego: Ochotnicza kompania poznańsko-lwowska w walkach o Małopolskę Wschodnią – z podaniem literatury przedmiotu, jaka do tego czasu się ukazała. Odtąd niewiele w historiografii dodano do tamtych ustaleń.

Dodaj komentarz