LOS KRESOWIAKÓW NA SYBERII

LOS KRESOWIAKÓW NA SYBERII

…LECZ  MYŚMY  WIERZYLI,  ŻE  STANIE  SIĘ  CUD…

(NIE WIESZ KIEDY WRÓCISZ DO DOMU)

 

            Jeszcze 23 lata temu dzień 17 września był dniem nie­mal zakazanym. Władze PRL-u robiły wszystko, żeby ten dzień, jak również słowo Katyń zostało na zawsze wykre­ślone z umysłów Polaków. A przecież 17 września 1939 roku Związek Sowiecki w zmowie z hitlerowskimi Niem­cami napadł na niepodległe państwo polskie, wbijając w ten sposób nóż w plecy wszystkich miłujących wolność i swą Ojczyznę.

            Prawie natychmiast władze sowieckie przystąpiły do realizacji swych, z góry zaplanowanych niecnych zamia­rów. Zaczęły się aresztowania urzędników państwowych, lekarzy, prawników, nauczycieli, leśników… Zresztą, wszechwładne NKWD – policja polityczna – podejrzewała wszystkich Polaków o wszystko. Już w październiku 1939 roku sowieccy urzędnicy państwowi przeprowadzili imienne spisy polskich rodzin w miastach i wioskach.

            Skrótu „NKWD” niewiele osób wówczas używało i znało. Będąc już na Syberii dowiedziałem się od rosyj­skiego chłopca, że niektórzy Rosjanie ten skrót rozszyfro­wywali po swojemu i brzmiał on tak:

Nieznajesz

Kogda

Wierniosz

Damoj

Rzeczywiście rozszyfrowanie to oddaje w dużym stopniu „działalność” tej bolszewickiej instytucji. Wielu, bardzo wielu Polaków pod okupacją sowiecką, skazywani byli na długie lata więzienia lub zsyłki w syberyjską tajgę. Dzie­siątki tysięcy nie wróciło wcale, gdyż zostali bez sądu i wyroku zamordowani w Katyniu, Miednoje, Charkowie, Butyrkach i w innych miejscach kaźni.

Około milion trzysta pięćdziesiąt tysięcy Polaków w czterech masowych wywózkach zostało deportowanych na Sybir na długie lata. Rodziny zesłańców wyniszczono przez choroby, głód i poniżenie.

Oto, z konieczności parę zaledwie fragmentów relacji świadków bolszewickiej zbrodni podanych w książce Ju­liana Siedleckiego „Losy Polaków w ZSRR”.

„Gdy załadowany zesłańcami pociąg ruszył w kie­runku granic ZSRR, kobiety płakały, a mężczyźni zaczęli śpiewać hymn narodowy – przejeż­dżając przez granicę polską zesłańcy śpiewali: Nie damy ziemi skąd nasz ród”

Wartownik oddał dwa strzały i krzyknął:  Nie śpiewać polskie psy bo będę strzelać!

…W wagonie ojciec chciał zagotować na prymusie trochę wody dla chorego dziecka, strażnik kazał mu go zgasić. Na protesty i tłumaczenia zabił go kolbą karabinu.

I jeszcze jeden krótki fragment relacji 18. letniej Danusi świadczący o wysokim morale młodzieży polskiej i to pomimo cierpienia i poniżenia.

„Było to wszystko niczem w porównaniu z upokorze­niem moralnym, z prześladowaniami, jakie mu­siałyśmy znosić. Milcząc trzeba było znosić drwiny z na­szego kraju, naszego rządu polskiego w Londynie i z siebie samych. Na każdym kroku mówili nam: Nie wrócicie nigdy do swojego Kraju. Lecz myśmy wierzyli, że coś się odmieni, że stanie się cud, na który stale czekaliśmy i z tą myślą żyliśmy (…). Z pracy wracaliśmy nocą. Spuszczona głowa, zwisające ręce, ledwie wlokące się nogi, prosto­wałyśmy się dopiero, gdy na tle prymitywnego piecyka na podwórzu rysowała się blada twarz matki. Jej męczeńska postać dodawała nam bodźca i nowej siły. Jej myśl całymi dniami pracowała nad tym, z czego ugotować ma nam zupę, co jeszcze można wymienić na mąkę i kartofle.”

Sybiracy zrzeszeni w naszym lubskim kole pamiętają dobrze te upodlenia. Wielu z nich ma własne w tym względzie doświadczenia. W tych morderczych dniach bolszewickiego-komunistycznego zniewolenia szczególna rola przypadła polskim matkom. To one uczyły swoje i nie tylko swoje dzieci: Kto Ty jesteś? – Polak mały. To one zabiegały o wszystko co możliwe i niemożliwe by ratować swe dzieci. Siebie, pracą ponad siły, skazywały na zupełne wyczerpanie, a nawet śmierć. To one ze swymi starszymi dziećmi troszczyły się o kromkę chleba lub kawałek bu­raka by doczekać odmiany losu. By doczekać dnia, kiedy powrót do kraju ojczystego stanie się faktem. Że marzenia o ojczyźnie i nakarmieniu dzieci staną się możliwe. Że przyjdzie taki dzień?

Wspomniana Danusia tak opisuje pierwszą realną o tym wiadomość: „Aż przyszedł dzień, który miał nam roz­pogodzić czoła, dzień, w który wierzyliśmy, że przyjdzie. Byliśmy na sianokosach, gdy nadszedł brygadier z gazetą i przeczytał, że jesteśmy wolni, ze organizuje się armia pol­ska. Padał deszcz, a my z kosami na ramieniu z podnie­sioną głową, wśród wielkiej ulewy szliśmy do domu, a z piersi naszych płynęła pieśń: Czy przyjdzie nam zginąć wśród boju, czy w tajgach Sybiru nam zginąć, z trudu na­szego i znoju Polska powstanie by żyć.”

Wiara czyni cuda. Gdyby nie wiara w odmianę losu, wiara w Boga i opiekę Matki Najświętszej, wielu zesłań­ców nie doczekałoby się tej nadzwyczajnej wiadomości. Nadzieja na odmianę losu pozwoliła na dalsze trwanie, na walkę o przeżycie następnego dnia.

Nadszedł dzień, kiedy pociągi towarowe, takie same jak te, którymi nas wywożono, tyle że bez uzbrojonych straż­ników i po sześciu latach wiozły pozostałych przy życiu zesłańców „do domu” – jak się wówczas mówiło. Nie­szczęśnicy ci nie wiedzieli, że nie do swojego domu. Pa­miętajmy, był rok 1946.

            Dziś Sybiracy te dawne lata nadal żywo wspominają. Niektórzy z nich w takich chwilach spuszczają głowy i opłakują sowich najbliższych, którzy nie doczekali się powrotu. Zostali pochowani pod sosną w tajdze bądź w pustynnym piasku.

 Rodrycjusz Bolesław Gerlach