70 ROCZNICA AKCJI „BURZA” – relacja

W tym roku przypada 70 rocznica Akcji „Burza”, która po terenach Wołynia, Wileńszczyzny, kolejno obejmowała Małopolskę Wschodnią, Lubelszczyznę, Białostocczyznę, okręg warszawski, radomski, krakowski aż do zakończenia Powstania Warszawskiego 2 października 1944 r.
W dniu 6 lipca 2014 r. Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej w Poznaniu – Środowisko „Ostra Brama”, Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich Oddział w Poznaniu oraz Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej Oddział w Poznaniu zorganizowały obchody tej rocznicy. Na Wzgórzu św. Wojciecha w kościele p.w. św. Wojciecha zgromadziło się wielu członków w/w organizacji, którzy wzięli udział we mszy św. prowadzonej przez nowego proboszcza tej parafii ks. Przemysława Węgrzyna. Uczestniczyły także Poczty Sztandarowe Związku Sybiraków, Światowego Związku Żołnierzy AK Środowisko Ostra Brama oraz Urzędu Miasta Poznania. Przybyli przedstawiciele Wojewody Wielkopolskiego, Prezydenta Miasta Poznania oraz liczne delegacje różnych organizacji. Mszę św. rozpoczęła pieśń do słów i melodii Adama Kowalskiego „Modlitwa Partyzancka”:

O, Panie, któryś jest na niebie,
Wyciągnij sprawiedliwą dłoń!
Wołamy z cudzych stron do Ciebie
O polską moc i polską broń.

O Panie, skrusz ten miecz, co siekł nasz Kraj,
Do wolnej Polski nam powrócić daj!
By stał się źródłem nowej siły
Nasz dom, nasz Kraj.

O Panie usłysz prośby nasze,
Wysłuchaj nasz tułaczy śpiew!
Znad Wilii, Niemna, Bugu, Sanu,
Męczeńska do Cię woła krew!

O Panie, skrusz ten miecz, co siekł nasz Kraj?

Po mszy św. zebrani przeszli pod tablicę poświęconą „Bohaterom Armii Krajowej Środowiska Ostra Brama”, gdzie odmówiono modlitwy, złożono kwiaty, zapalono znicze i odśpiewano pieśń ?Na znojną walkę? do słów Henryka Rasiewicza, autor muzyki nieznany:

Na znojną walkę, krwawy bój z wrogami,
Każdego z nas sumienia wezwał głos,
Przebojem iść, a los iść musi z nami,
A jeśli nie, to przełamiemy go.

Życie lub śmierć rozdziela nam przypadek,
Najwyższym prawem, nam żołnierska cześć,
Granatów huk, bojowych wypraw ślady,
Twardego życia, twardą tworzy pieśń.

Bo nasza pieśń nie pachnie rozmarynem,
Nie ma w niej dziewcząt, ni gorących ust
Jak nasze życie pachnie krwią i dymem,
Pieszczotą rąk karabinowy spust.

Naszą muzyką cekaemów bicie,
Nocne ataki nam rozrywką są,
Choć wrogi pocisk przetnie czyjeś życie,
Kto pozostanie, wywalczy wolność swą.

Dość mamy pęt, skończyła się cierpliwość.
Dość mamy więzień i spalonych miast.
Mścicielska pięść wymierzy sprawiedliwość,
A naszą pieśń podniesiem aż do gwiazd.

Bo nasza pieśń nie brzęczy łańcuchami,
Kipi w niej bunt, nasz sprawiedliwy gniew.
Ten przeciw nam, który nie idzie z nami,
Jak wyrok groźny jemu jest nasz śpiew!

Prezes Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej Oddział w Poznaniu Ryszard Liminowicz podziękował zebranym za udział w uroczystości i zaprosił do salki przykościelnej na skromny poczęstunek, gdzie przy stołach zgromadzeni wysłuchali wspomnień uczestników Akcji „Burza” oraz fragmentu rysu historycznego przygotowanego przez dra Iwo Werschlera z Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich Oddział w Poznaniu. Poniżej cały tekst „Akcja „Burza” w Małopolsce Wschodniej”:

Po klęsce wrześniowej 1939 roku głównym celem polskiego rządu emigracyjnego oraz podziemia krajowego ze Związkiem Walki Zbrojnej-Armią Krajową na czele, było przygotowanie powstania powszechnego przeciwko Niemcom. Opierając się na doświadczeniach z okresu I wojny światowej, kiedy pod wpływem klęsk ponoszonych na froncie zachodnim nastąpiło rozprzężenie w armii niemieckiej, planowano wywołać powstanie w chwili załamania się potęgi okupanta hitlerowskiego. Przewidywano też, że w tym czasie dotrą do Polski od południa wojska alianckie. Tymczasem wydarzenia na frontach II wojny światowej pokrzyżowały te plany. Pod koniec 1943 roku na Zachodzie nie było jeszcze drugiego frontu, a inwazja na półwysep Apeniński znajdowała się w początkowej fazie.
Równocześnie, po klęskach zadanych Niemcom pod Stalingradem, oraz w bitwie pod Kurskiem, od wschodu do ziem polskich coraz szybciej zbliżały się armie sowieckie. Stalin od kwietnia 1943 roku, kiedy wykorzystując sprawę katyńską zerwał stosunki z rządem polskim, intensywnie przygotowywał utworzenie na zajmowanych przez swoje armie ziemiach polskich władzy opanowanej przez posłusznych mu komunistów skupionych w Związku Patriotów Polskich oraz Polskiej Partii Robotniczej. Wiadomo było, że od czasu aneksji Wschodnich Ziem II Rzeczypospolitej w 1939 roku, satrapa moskiewski nie okazał w najmniejszym stopniu chęci odstąpienia od zamiaru pozostawienia tych terytoriów w granicach ZSRR. Dowodził tego m. in. układ Sikorski-Majski z 30 lipca 1941 r., w którym zabrakło zgody Sowietów na powrót po wojnie do granicy z Polską zgodnej z traktatem ryskim z 1921 roku. Rząd polski premiera Mikołajczyka nie znał wprawdzie ustaleń, jakie zapadły na konferencji tzw. „wielkiej trójki” w Teheranie pod koniec 1943 roku, ale jego rozmowy z ministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Edenem wskazywały wyraźnie, że polsko-rządowy „gmach złudzeń” co do możliwości obrony polskich interesów wobec zamiarów Kremla, daleki jest od realizmu.
Mimo to zarówno w Londynie jak i w kraju, nie tracono nadziei na odbudowę po wojnie państwa polskiego w granicach sprzed września 1939 roku, powiększonego o Śląsk Opolski, Gdańsk oraz Prusy Wschodnie. W tej sytuacji zapadła decyzja o podjęciu w chwili wycofywania się Niemców, a przed wkroczeniem armii sowieckich, akcji dywersyjnej Armii Krajowej pod kryptonimem „Burza”. Armia Krajowa miała przy tym zachować odrębność od formacji Berlinga nadciągających wraz z wojskami sowieckimi, ale traktować Armię Czerwoną jako sprzymierzeńca i unikać starć z nią, wyjąwszy niezbędną samoobronę. Niektórzy politycy na Zachodzie, a przede wszystkim Naczelny Wódz polskich sił zbrojnych gen. Kazimierz Sosnkowski, oraz gen. Władysław Anders nie mieli złudzeń co intencji i przyszłych zachowań Sowietów.
Tymczasem jeszcze 20 listopada 1943 roku, komendant główny AK Tadeusz Bór-Komorowski wydał rozkaz, w którym stwierdzał, że wszystkie nasze przygotowania wojenne zmierzają do działań zbrojnych przeciwko Niemcom, że nie może dojść do działań przeciw Rosjanom, a walka z Niemcami to powstanie z osłoną na wschodzie. Zgodnie z tym już w styczniu 1944 roku rozpoczęła się akcja „Burza” na Wołyniu, przyjmując największe rozmiary na Wileńszczyźnie i obejmując kolejno: Małopolskę Wschodnią, Lubelszczyznę, Białostocczyznę, okręgi warszawski, radomski, krakowski, z finałem w momencie kapitulacji powstańców Warszawy 2 października.
Na terenie Małopolski Wschodniej akcja „Burza” rozegrała się w lipcu 1944 roku. Na krótko przedtem w trudnej sytuacji znalazł się okręg Tarnopol. Chociaż AK była tam liczebnie silna, to wskutek zatrzymania się na jego terenie frontu doszło do jej podziału: obwody wschodnie znalazły się po stronie sowieckiej, a zachodnie, na których nastąpiło skomasowanie frontowych jednostek Wehrmachtu – po niemieckiej. Także okręg Stanisławów utracił część swojego terenu po Kołomyję, a ponadto jego kadra została poważnie osłabiona dwukrotnie licznymi aresztowaniami. Dodatkową przeszkodę w realizowaniu „Burzy” stanowiły nasilające się od końca 1943 roku masowe mordy dokonywane na polskiej ludności cywilnej Małopolski Wschodniej przez tzw. Ukraińską Powstańczą Armię. AK we wsiach i małych miejscowościach musiała w miarę swoich skromnych sił organizować samoobronę. Tam z nadzieją oczekiwano nadejścia Sowietów. Akowiec, dowódca samoobrony w miasteczku powiatowym Podhajce, późniejszy zesłaniec Workuty, Józef Wojciechowski, tak to wspomina: „przyjście Sowietów powstrzymało nocny atak (Ukraińców). Wtedy, jak o świcie zobaczyłem przed sobą takiego czubaryka – radzieckiego sołdata, a był to łącznościowiec z bębnem na plecach, ciągnący kabel w stronę miejskiej uliczki – to chciałem go ucałować”.
W połowie lipca nastąpiła generalna ofensywa armii 1 Frontu Ukraińskiego. Rosjanie uderzyli w kierunku na Lwów i Rawę Ruską. 16 lipca armie pancerne – 3 gwardyjska i 4 – przełamały obronę niemiecką i szybko parły na Lwów. W tymże czasie 1 armia pancerna oraz 3 gwardyjska sforsowały rzekę Bug pod Dobroczynem i Sokalem i posuwały się na Rawę Ruską. W tej sytuacji ulec zmianie musiały cele akcji „Burza” w okręgu Tarnopol. Niemcy bowiem, zamykani w kotłach, bronili się niszczeniem linii komunikacyjnych, podczas gdy AK zamiast niszczyć, musiała je osłaniać. M. in. jedna z kompanii odtworzonego 51 pp pod dowództwem ppor. Motylewicza „Topoli” uchroniła przed wysadzeniem 3 mosty pod Brzeżanami ułatwiając marsz pancernych jednostek sowieckich.
Główne walki z udziałem oddziałów Armii Krajowej rozegrały się w okolicach Lwowa i w samym mieście. Obszar lwowski AK rozpoczął akcję „Burza” już w marcu 1944 roku. Odtworzono wówczas 5 DP oraz 14 pułk ułanów jazłowieckich pod dowództwem płk. Władysława Janki-Filipkowskiego używającego również pseudonimu „Cis”. Podokręg Lwów dysponował wtenczas około 11 tysiącami ludzi w sztabach i oddziałach liniowych w samym Lwowie oraz trzech okolicznych inspektoratach.
Walki o Lwów rozpoczęły się 14 lipca natarciem wojsk rosyjskich poprzedzonym półgodzinnym przygotowaniem artyleryjskim oraz zmasowanym atakiem lotniczym na pozycje niemieckie w odległości około 80 km od miasta. 18 lipca niemieckie władze administracyjne w znacznej części opuściły Lwów. 19 lipca pod miasto od strony północnej podszedł 7 Gwardyjski Korpus Pancerny. Od Lwowa dzieliło go już tylko 6 km. Jednak niekorzystne ukształtowanie terenu – miasto od północy osłaniały wzgórza ułatwiające Niemcom obronę – oraz ulewne deszcze utrudniające poruszanie się czołgów po rozmokłej ziemi, uniemożliwiały wejście od tej strony do Lwowa. W samym mieście jednak wojska nie było poza żandarmerią i Gestapo, które paliły akta i wywoziły broń. Tak było do 21 lipca i w tym czasie AK mogła łatwo opanować sytuację. Później do Lwowa weszły oddziały Wehrmachtu. W nocy z 19 na 20 lipca opróżniono więzienie przy ul. Łąckiego. Na murach pojawiły się odezwy do mieszkańców „miasta Lemberg” wyrażające podziękowanie za zachowanie spokoju i przestrzegające przed grabieżami. W tym czasie miejscowości na wschód od Lwowa były nasycone wojskiem niemieckim. Wśród Niemców dały się zauważyć oznaki paniki. Wieczorem 21 lipca pod Lwów nadciągnęły czołgi sowieckie , a następnego dnia o świcie wojsko sowieckie opanowało rogatkę Zieloną na poludniowo-wschodnim skraju miasta. Właśnie dzień 22 lipca stał się we Lwowie dniem rozpoczęcia akcji „Burza”. Następnego dnia do Lwowa wdarły się sowieckie czołgi. Jeden dotarł na Rynek i Rosjanie zdołali nawet zawiesić na krótko czerwoną flagę na wieży Ratusza. Brakowało im jednak piechoty, bez której wsparcia czołgiści byli narażeni na ciężkie straty. Nic więc dziwnego, że chętnie przyjęli pomoc jaką zaczęły im dawać ujawniające się oddziały AK. W miarę bowiem docierania przez wojsko sowieckie do poszczególnych części miasta wychodziły z podziemia konspiracyjne oddziały AK, wspomagając je w walce – choć nie było to ich zadaniem – w miarę swych możliwości. Polacy oczyszczali miasto z ukrywających się Niemców, obsadzali ważniejsze obiekty, wystawiali posterunki dla zapewnienia bezpieczeństwa. 23 lipca ukazał się ostatni numer „Biuletynu Informacyjnego” oraz kolejny numer „Słowa Polskiego”. Na murach rozlepiono trójjęzyczną odezwę dowództwa Armii Czerwonej do mieszkańców, która „nie dotykała w niczym Polski, polskości Lwowa i udziału społeczeństwa polskiego i Wojska Polskiego w wojnie”.
Do walk z Niemcami dochodziło tymczasem na terenie podmiejskich miejscowości, w tym w Biłce Szlacheckiej. Od północno-wschodniej strony weszły do niej trzy wycofujące się oddziały niemieckie. Rozpoczęła się walka, w której przeciwko Niemcom występowali Polacy i Rosjanie.
W poniedziałek 24 lipca wojska sowieckie posuwając się południową częścią Lwowa opanowały Cytadelę, Politechnikę i podeszły pod Dworzec Główny, zdobywając go wieczorem. Równocześnie Niemcy odcięli drogę do miasta i Sowietom zaczęło brakować amunicji, paliwa i żywności. Oddziały AK zajmowały tymczasem budynki w wyznaczonych częściach miasta. Dowództwo Dzielnicy Śródmieście zajęło gmach Szprechera przy ul. Akademickiej, a żołnierze wywiesili na wieży ratuszowej – pod ostrzałem niemieckim – 4 flagi: polską, sowiecką, amerykańską i angielską. Flagi polska i sowiecka zawisły także na frontonie gmachu Politechniki zajętego przez Kedyw Okręgu. Akowcy zajęli też Szkołę im. Św. Marii Magdaleny przy ul. Leona Sapiehy. Walki toczyły się także w Dzielnicy Zachodniej. W innych częściach miasta oraz pod miastem dochodziło nadal do walk, podczas których żołnierze sowieccy korzystali z pomocy akowców.
W nocy z 24 na 25 lipca w kierunku na Mościska wyruszyła jedna z kompanii AK. W drodze stoczyła walkę z atakującym ją oddziałem UPA, po czym zajęła stanowiska wzdłuż drogi Lwów-Przemyśl, ostrzeliwując małe oddziałki niemieckie cofające się w stronę Sambora. W Mościskach doszło do spotkania Komendanta Obwodu AK z pułkownikiem sowieckim. Rosjanie nie zatrzymali się jednak na dłużej, więc Polacy obsadzili ważniejsze obiekty w miasteczku. Tymczasem we Lwowie 25 lipca toczyły się zażarte walki w Śródmieściu. Rosjan wspierali żołnierze AK z tej dzielnicy.
Już w pierwszym dniu walk we Lwowie dowództwo AK nawiązało kontakt z dowództwem sowieckim. 25 lipca gen. Filipkowski wraz z szefem sztabu mjr. Pohoskim rozmawiał z przedstawicielem dowódcy 1 Frontu Ukraińskiego gen. Iwanowem. Rozmowa miała przyjazny charakter. Filipkowski oświadczył, że może utworzyć dywizję piechoty, jeśli otrzyma odpowiednią ilość broni i sprzętu. Iwanow zaproponował odbycie następnego dnia zebrania z udziałem wszystkich oficerów AK. Po tej rozmowie gen. Filipkowski i mjr Pohoski zostali zaproszeni na jeszcze jedną rozmowę z władającym świetnie językiem polskim gen. lejtnantem Gruszką. Ten dziękował im za uratowanie elektrowni i rurociągu doprowadzającego wodę do Lwowa. Mjr Pohoski zanotował, że gen. Gruszko na stwierdzenie, że Lwów to miasto polskie, zapytał: „co ważniejsze, wyspa czy ocean”?, a na odpowiedź, że ocean, powiedział: „No, widzi Pan – polska wyspa w ukraińskim oceanie”.
26 lipca w budynku sztabu Obszaru przy ul. Kochanowskiego zebrali się oficerowie AK. Gen. Filipkowski przedstawił ich gen. Iwanowowi jako kadrę 5 DP. Iwanow przyjął to do wiadomości i odjechał. Tymczasem walki w mieście przeniosły się do północno-zachodniej części. Wojska sowieckie wspólnie z oddziałami AK opanowały już cały teren Dworca Głównego, zlikwidowały obronę niemiecką i oddziały UPA w cerkwi św. Jura i na Uniwersytecie. Unicestwiono także grupę niemiecką broniącą się w kościele Bernardynów i opanowano Wysoki Zamek. Po walkach o koszary na Bema, zdobyte zostały cmentarz i wzgórza janowskie.
Lwów został całkowicie uwolniony od Niemców przez wojska sowieckie i AK w czwartek 27 lipca rano. Resztki wojsk niemieckich wycofały się w kierunku Sambora. Tego dnia dowódcy polscy zostali ponownie wezwani do sztabu Frontu Ukraińskiego. Gen. Iwanow przyjął ich chłodno i zażądał złożenia broni przez wszystkie oddziały AK w ciągu 6 godzin. Odezwę w tej sprawie podpisaną przez gen. Filipkowskiego Rosjanie wydrukowali i rozplakatowali. Następnie gen. Filipkowski rozmawiał ponownie z gen. Gruszką wyrażając nadzieję, że jednak piąta dywizja powstanie. Gruszko radził zwrócić się w tej sprawie do gen. Żymierskiego, dowodzącego jak to określił Polską Armią. W tym celu gen Filipkowski miał udać się do Żytomierza.
28 lipca oddziały AK we Lwowie składały broń. Zostały też rozwiązane rozkazem swego dowódcy. W rozkazie pożegnalnym gen. Filipkowski napisał: „Żołnierze! Walka w konspiracji ukoronowana przeciwniemieckim powstaniem została zakończona (…). Ofiary poniesione były ciężkie. Setki żołnierzy, dziesiątki oficerów poległo w walce. Dziesiątki kobiet oddało życie w ofiarnej służbie (…). Z wyższego rozkazu rozwiązuję z dniem 28 lipca 1944 oddziały Armii Krajowej i żegnam Was żołnierze!”
30 lipca odbył się przed Teatrem Wielkim wiec, w którym uczestniczyli m. in. I sekretarz KC KP Ukrainy N. Chruszczow, marszałek Iwan Koniew oraz oficerowie tzw. ludowego wojska polskiego. Po pierwszych przemówieniach „zwarta grupa ludzi zaczęła śpiewać „Jeszcze Polska nie zginęła”. Potem padły okrzyki podtrzymane przez część tłumu: – Niech żyje polski Lwów! Lwów do Polski! Polski Lwów !” Wieczorem Sowieci internowali około 20 polskich oficerów, także tych, którzy mieli udać się na rozmowę z Żymierskim… Autor cennej pracy o lwowskiej Armii Krajowej, z której czerpałem wiadomości do tego tekstu, Jerzy Węgierski napisał: „W walkach o Lwów w lipcu 1944 r. w ramach akcji „Burza” żołnierze lwowskiej Armii Krajowej byli po stronie zwycięskiej. Jeżeli jednak uwzględnić, że może najistotniejszym celem akcji „Burza” na tym terenie było zadokumentowanie jego polskości, to akcja „Burza” w Obszarze nr 3 była przegrana”. Prof. Wojciech Roszkowski natomiast dodaje: „większość żołnierzy i oficerów (biorących udział w akcji „Burza” w różnych regionach kraju) odmawiała wstępowania do I Armii (Berlinga), toteż do maja 1945 r. w radzieckich więzieniach i obozach znalazło się ponad 50 tys. żołnierzy AK”.

tekst: Hanna Dobias-Telesińska

foto: Wanda Butowska, Elżbieta Dukowicz, Małgorzata Jagielska

dr Iwo Werschler
dr Iwo Werschler

70 ROCZNICA AKCJI „BURZA”

Z A P R O S Z E N I E

Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej w Poznaniu – Środowisko „Ostra Brama”
Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich w Poznaniu
Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej Oddział w Poznaniu
mają zaszczyt zaprosić
6 lipca (niedziela) 2014 o godz. 11.00

z okazji

70 ROCZNICY AKCJI BURZA i OPERACJI OSTRA BRAMA

Pod tym krzyżem, pod drzewem zwalonym,
śnią żołnierze o Polsce swój sen,
bodaj po to być warto żołnierzem,
by swój sen cudny przyśnić jak ten.
Bodaj widzieć, padając w ataku,
Polskę wolną i czystą jak łza …

W programie:
– godz. 11.00 – Msza św. w kościele p.w. św. Wojciecha na Wzgórzu św. Wojciecha
– złożenie kwiatów i zapalenie zniczy pod tablicą poświęconą BOHATEROM ARMII KRAJOWEJ OKRĘGÓW WILEŃSKO-NOWOGRÓDZKIEGO
– spotkanie w salce parafialnej, krótki zarys wydarzeń sprzed 70-ciu lat. Wspomnienia, wspólny śpiew pieśni patriotycznych, skromny poczęstunek dla uczestników spotkania.

Hanna Dobias-Telesińska

SALON LWOWSKI

W niedzielę 22 czerwca w Salonie Lwowskim w Domu Polonii na Starym Rynku w Poznaniu, zorganizowanym przez Katarzynę Kwinecką, uczestniczyliśmy w urokliwym spotkaniu z Teresą Tomsią i Mariuszem Olbromskim. W kameralnym saloniku, przy kawie i herbacie wysłuchaliśmy wspaniałej poezji w/w Autorów na temat TOŻSAMOŚCI w powiązaniu z DOMEM.

Bożena Łączkowska, Mariusz Olbromski i Teresa Tomsia – fot. Eugeniusz Tomsia

Na początku Prezes Bożena Łączkowska powitała Gości oraz zebranych. W dalszej części Teresa Tomsia przedstawiła przybysza z Przemyśla, wyrecytowała swój wiersz. Wiersz nosi tytuł:

STARE DOMY WĘDRUJĄ ZA NAMI

Stare domy wędrują za nami,
są wierne i podobnie bezdomne,
trudno je odpędzić,
wloką z sobą starą budę
z echem ostatniego szczekania.

Domy, których nie ma,
to nasze pomniki
z odciśniętym na progu
obcasem chodaka,
z tobołkiem na strychu
na czarną godzinę,
z pękiem nieśmiertelników
w oknie na werandzie.

Teresa Tomsia oddała głos Mariuszowi Olbromskiemu. Autor wierszy kresowych, poeta, muzealnik, działacz kultury, organizator spotkań w Krzemieńcu „Dialog dwóch kultur” w bardzo interesujący sposób, między recytacją wierszy, opowiadał o ludziach, którym swoją poezję poświęcał. Niezwykle ciekawie mówił o Zbigniewie Herbercie, jego siostrze Halinie Herbert-Żebrowskiej, która oprowadzała Mariusza Olbromskiego we Lwowie po miejscach, w których wychowywała się z bratem i gdzie mieszkali. Zbigniew Herbert po ucieczce z rodziną ze Lwowa przed drugą okupacją sowiecką, nigdy już do Lwowa nie wrócił. Mariusz Olbromski wspominał także Janusza Wasylkowskiego poetę, pisarza, satyryka, piszącego wiersze, opowiadania, fraszki i aforyzmy, bibliofila zbierającego wszelkie oryginalne dokumenty związane ze Lwowem, dyrektora Instytutu Lwowskiego w Warszawie. Oto wiersz „Latarnik” poświęcony Januszowi Wasylkowskiemu:

Gdzie pójdziesz myślą – znowu obraz lwowski,
choć tamto życie znikło – na nowo się toczy.
Gdzie sięgniesz rękę – cieszą twoje oczy
książki znad Pełtwi i z kresów uroczych.
I żyjesz tutaj – podwójnym istnieniem:
pogłębiony tęsknotą – uskrzydlony cierpieniem.

Piller i sławny tez Altenberg widzą z dala pewno
twoje serdeczne dzieło – „Rocznik Lwowski”,
który jak Feniks wstaje z nieistnienia
ciągle mocą twej pracy i mądrej miłości.

Jakżeś się w mowie lwowskiej rozsłonecznił,
że czas warszawski śpiewnym słowem złocisz.
I trwasz w wieżowcu sam niczym latarnik,
kiedy stolica w falach reklam błyska
i po horyzont szum za oknem toczy.

Teresa Tomsia i Mariusz Olbromski – fot. Eugeniusz Tomsia

Wiele miejsca Mariusz Olbromski poświęcił Mikołajowi Rejowi, urodzonemu w Żurawnie pod Haliczem, na którego cześć, po 500 latach, potomek, ambasador amerykański w Polsce Nicholas Andrew Rey odsłonił tablicę pamiątkową.

Wypowiedzi przeplatane były wierszami z tomiku „Róża i Kamień. Podróż na Kresy”. Także wiele uwagi poświęcił Mariusz Olbromski Juliuszowi Słowackiemu, jego matce, miejscu w którym się wychował, Krzemieńcowi i Liceum Krzemienieckiemu, z którego wyszło wielu wybitnych Polaków.

Ze wzruszeniem wspominał niezwykłą Polkę Irenę Sandecką. Urodzona w 1912 r. w Humaniu w czasie II wojny światowej pracowała w tajnej Delegaturze Rządu polskiego w Krzemieńcu, w 1943 r. zajmowała się uchodźcami z mordowanych przez banderowców wiosek. Po wojnie pozostała w Krzemieńcu, gdzie nadal działała na rzecz polskiej społeczności. Uczestniczyła w nauczaniu polskich dzieci, dla których opracowała ręcznie pisany i ilustrowany „Elementarz Krzemieniecki”. Po rozpadzie ZSRR była jedną z założycielek Towarzystwa Odrodzenia Kultury Polskiej im. Juliusza Słowackiego w Krzemieńcu.

Wypowiedzi Mariusza Olbromskiego przeplatane były z interesującymi uwagami Teresy Tomsi o sytuacji kultury polskiej, kultury na Ukrainie, o potrzebie przekazywania wiedzy na temat Kresów młodzieży oraz instytucjom. Jest bardzo ważne byśmy my właśnie tę wiedzę przekazywali naszemu otoczeniu, bo nikt za nas tego nie zrobi. Wspaniałym pomysłem Teresy Tomsi jest propozycja utworzenia w Bibliotece Raczyńskich Działu Kresowego, który gromadziłby kresowiana. Zebrani zaaprobowali wspaniały pomysł. Wywiązała się dyskusja, głos zabrała także Ewa Najwer, która w tym roku w ramach „Dialogu dwóch kultur” pojedzie do Krzemieńca. Obecni zadawali pytania.  Autor przywiózł swoje dwie książki: tomik wierszy „Róża i Kamień. Podróże na Kresy” oraz przepiękny album „Śladami słów skrzydlatych… Pomniki pisarzy i poetów polskich na Kresach Południowych dawnej Rzeczpospolitej” ilustrowany wspaniałymi zdjęciami. Obie te pozycje są dostępne w naszej siedzibie. Spotkanie było niezwykle interesujące, w miłej atmosferze wysłuchaliśmy wypowiedzi ciekawych osobowości: Teresy Tomsi i Mariusza Olbromskiego.

Członkowie poznańskiego Oddziału TML i KPW w Salonie Lwowskim – fot. Eugeniusz Tomsia

Kolejny Salon Lwowski odbędzie się już po wakacjach. O czym powiadomimy na naszej stronie internetowej i do którego serdecznie zapraszamy.

Hanna Dobias-Telesińska

SALON LWOWSKI

Salon Lwowski

 

Serdecznie zapraszamy do Salonu Lwowskiego. W dniu 22 czerwca o godz. 17.00 w Domu Polonii na Starym Rynku 51 odbędzie się kolejne spotkanie w Salonie Lwowskim. Gościć będziemy Teresę Tomsię – poetkę oraz Mariusza Olbromskiego z Przemyśla – poetę, kustosza muzealnego, organizatora spotkań w Krzemieńcu „Dialog Dwóch Kultur”.

Będziemy mieli okazję zapoznać się z ciekawymi osobowościami. Opowiedzą nam o swojej działalności, przedstawią wiersze.

Na temat Mariusza Olbromskiego Teresa Tomsia pisze:

„W słowie wyrzeźbione mgnienie”

Poezja Mariusza Olbromskiego oddycha powietrzem Kresów, syci się pejzażami stepów i starych ogrodów okalających dwory ukruszone zębem czasu. Powstaje ze zderzenia obrazów przeszłości utrwalonych w księgach, na płótnach mistrzów, w domowych pamiętnikach z teraźniejszym stanem oglądanych rzeczy, które zachowują swój niepowtarzalny urok, choć zniszczone przez wojny i wieki. Autor zbioru wierszy Róża i kamień. Podróże na Kresy (2012) i wcześniejszych tomików, m.in. W poszukiwaniu zagubionych miejsc (2004), Lato w Krzemieńcu. Legendy znad Ikwy (2009) mieszka i tworzy w Przemyślu, stamtąd jako muzealnik, polonista i filolog klasyczny organizuje badawcze wyprawy na ziemie dawnej Rzeczpospolitej. Są to działania ważne nie tylko dla naukowców, ale również dla środowisk polskich na Ukrainie. Razem z żoną Urszulą Olbromską, historykiem sztuki, poeta współorganizował Festiwale Kultury Polskiej i Dni Zbigniewa Herberta we Lwowie, Konkursy Literackie im. Kazimierza Wierzyńskiego, Dni Franciszka Karpińskiego w Stanisławowie, malarskie plenery dla lwowiaków. Przyczynił się do zorganizowania Muzeum Juliusza Słowackiego w Krzemieńcu i Muzeum Józefa Conrada-Korzeniowskiego w Berdyczowie. W Przemyślu doprowadził do wybudowania nowoczesnego gmachu Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej. Misję podtrzymania wielowiekowych związków z Ukraińcami i budowania współpracy kulturalnej realizuje od kilkunastu lat w ramach sesji naukowo-artystycznych Dialog Dwóch Kultur, przygotowując coroczne spotkania intelektualistów polskich i ukraińskich w Krzemieńcu. Nie sposób oddzielić jego twórczości literackiej od społecznikowskiego zaangażowania w utrwalanie dziedzictwa kresowego, poeta czuje się strażnikiem romantycznych wartości w złączeniu słowa i czynu, w kronikarskim świadectwie tego, co było, co jest: „Wszystko co ujrzałem nie pozwala milczeć”.
Róża i Kamień. Podróże na Kresy to najnowszy zapis peregrynacji Olbromskiego do Lwowa, Krzemieńca, Drohobycza, to metaforyczna próba chwytania ducha ziemi podolskiej i wołyńskiej, to powroty do miejsc znanych, a ujrzanych na nowo w epifanii, w wizji, w zredukowanej pamięci, z przekonaniem, że „sny, poezje, boski płomień/ w ciemnościach świata muszą krążyć” – pisze w wierszu dedykowanym Zbyszkowi Chrzanowskiemu dyrektorowi Teatru Polskiego we Lwowie. Swoje podróżnicze doświadczenia autor ubiera w ton dziękczynienia „za łaskę chwil/ tak wielu błogosławieństw/ kiedy Jan Paweł II stąpał lwowskim brukiem”, podziwia „pustynne głębie tajemnic modlitwy” lwowskiego kardynała Mariana Jaworskiego, który przypominał światu prawdę historii, bez której plączą się drogi narodów. Wiele wierszy odnosi się do postaci współczesnych, w Dumie dla córki ukazany został portret ukraińskiego muzyka Wasyla Żdankina, który przy dźwiękach starej liry wyśpiewuje bolesną historię swojej ziemi. Autor próbuje zbudować pewnego rodzaju program ideowy dla współcześnie żyjącyh w Polsce i na Ukrainie. Domaga się wzajemnej otwartości i życzliwości żyjących przez wieki we wspólnym kręgu kulturowym pod tym samym niebem, a równocześnie domaga się rzetelnego rozliczenia tragedii wołyńskiej, rozjaśnienia „mroków historii”. Jednak najbardziej dominujące w opisie świata u przemyskiego poety jest wnikliwe patrzenie i radość zauważania tego, co na pozór już przepadło, zszarzało, dlatego w jego poetyckiej mowie znajdujemy tak wiele zaskakujących metafor, porównań, określeń otwierających się na światło i kolory. „Rzeczy boją się czasu”, ale też zaświadczają o swoim miejscu ustanowionym przez tradycję znalezione na murawie misternie rzeźbione kafle, wypatrzony na balkonie kulawy biedermeier, róża zerwana w ogrodzie Ireny Sandeckiej – siłaczki z Krzemieńca. Zarówno trwanie na przyczółku jak i wędrowanie ma sens metafizyczny, określa kierunek, cel i wartość życia:

Nie w zbrojach czy w żelazach
ale w myślach znów z kurhanów wstanie
duch tej ziemi, z pyłu zapomnienia,
z cmentarzy opuszczonych;

w śpiewie budowli, rzeźb białym potoku,
w starych obrazach nagle objawionych
jak złoty sen, co jawą był i zda się przepadł
– a znów podróżą będzie przebudzony.

Przed podróżą

Dla Olbromskiego wszystkie rzeczy są równo ważne: dawne i obecne obrazy nakładają się na siebie, dopełniając wzajemnie, dopowiadając zapomniane historie, potwierdzają obecność ludzi, którzy tworzyli przestrzeń miast i pól, architekturę i malarstwo, budowali drogi, przeżywali chwile „niczym wieczność” i „chwile znikome”. A wszystko, co było i pozostało łączy się w sztuce patrzenia poety w głąb dziejów, które dziś mają pospolite oblicze („Chwilo nie mijaj choć jesteś zwyczajna”; „Jeśli coś zostało to zieleń światła w jadalnym,/ cień kolumny przy ganku i zapach różany”). Strofy zbudowane na porównaniach jak na rusztowaniu próbują unieść pochylone płoty i spłowiałe legendy, język nie poddaje się, szuka sposobu na opowiedzenie zapomnianego świata: „Bo sztuka jeśli z głębi czystych płynie/ łączy serca jednostek i narody./ Jak śnieżne szczyty świeci kiedy świt/ przychodzi i jest jak w białym marmurze/ mgnienie wyrzeźbione”. Dla poety istotne wydaje się to, co niewidzialne i niedopowiedziane, ukryte, zagubione – tajemna dusza miasta, którą pragnie zgłębić. Lwów Leopolda Staffa, Zbigniewa Herberta, Mariana Hemara, Jerzego Janickiego ma już zapisane miejsce w polskiej kulturze (Widzę Lwów, Lwowska Odyseja, Biały obłok – dedykowany Halinie Herbert-Żebrowskiej). W swoich sonetach i elegiach Olbromski składa hołd autorytetom, ale też upomina się o bezimiennych mieszkańców kresowych miasteczek, o lwowiaków, którzy z biedy wyprzedają tradycję na bazarze, nie mają pomników, a pozostali, „by w płucach obracać to samo powietrze/ odwiedzać co dzień ulicę znajomą/ na cmentarzu krzyż pochylony podeprzeć,/ o duszę miasta walczyć lat dziesiątkki/ tylko różą i niebieskim płomieniem”. Są to ludzie zapisani na listach zwolnionych z łagrów, ze stepów Kazachstanu, na listach podań o węgiel, o naprawę dachu. To dzięki ich ofiarności stoją wciąż ołtarze w polskich kresowych kościołach („Łatwiej kształcić kulturę pamięci/ na arcydziełach albo choćby dziełach/ na nagrobku Grottgera, na bieli aniołów,/ w kosmosie kopuły kaplicy Boimów,/ w blasku przebarwnym mozaik Mehoffera”). Trudniej szkolić pokolenia z przeszłości ojczyzny, „na schodów skrzypieniu, na cenie mleka i zapachu sieni”; „Na bańce mydlanej która pękła, a wciąż leci.// Jeszcze powietrze nią oddycha”. Intencją tych wierszy jest ufność w konieczność ochrony zabytków dawnej kultury na lwowskiej ziemi i całych Kresach, apel o poszanowanie dorobku przodków, ich patriotyzmu, stylu życia i artystycznych upodobań. Znaki i mgnienia przeszłości dostrzega poeta w drobinach powietrza, w pogłosach kroków, w cieniach zaułków, w szumie kwitnących jaśminów przy starym ganku. Jego apostrofy do Boga dalekich kresowych przestrzeni, do Stwórcy piękna sięgającego za horyzont ożywiają w czytelniku pragnienie poznania utraconych polskich ziem i ocalania ich w kulturze pamięci:

Pałace, dwory trądem zniszczeń tknięte;
po wsiach i głosach drży jeszcze powietrze,
ponad bodiakiem, łobodą, pustynną równiną.

Róża się złączy z kamieniem gdy sercem
obejmiesz nie stary kamień tylko, choć cenny,
lecz płomień, który go kształtem czynu obwieścił
i w pokolenia – dalej – lotem wciąż przechodził,
językiem wieścił, dźwięczał i szeleścił.
Róża jest bowiem trwalsza od kamienia.

Róża i kamień

Subtelne liryki Mariusza Olbromskiego odwołujące się do tradycji romantycznej, z ciekawie skonstruowaną parafrazą, ukazują przestrzeń i historię Kresów podobnie jak miniaturowe pejzaże Jana Stanisławskiego. Snują też przekazywane w rodzinnych opowieściach historie o legionistach, których krwią przesiąknięta jest ta ziemia (Zadwórze, Termopile), rysują ich geograficzny i historiozoficzny bezmiar, porywając czytelnika „spiętrzonym pięknem” minionego, a wciąż obecnego, bo „ocaleniem – walka pośród cieni”, ale też mówią o pojedynczym przemijaniu w scenerii odchodzącego świata. Jan Wolski zauważa w posłowiu, że poetę zadziwia fenomen istnienia: „Okamgnienie uchwycone zdaje się być ważniejsze od całościowych syntez, bo jest przenikaniem sensu całości właśnie w owych chwilach szczególnych, nagłych błyskach doznań”. Książka otrzymała staranną i gustowną oprawę graficzną autorstwa lwowskiej artystki Krystyny Grzegockiej z wykorzystaniem starych map, dzięki którym forma i treść odwołują się do wzorców klasycznych, jak też konwencjonalny tytuł tomiku z rozwinięciem. Autor podpowiada: „Piękno jest może maską wieczności”, kulturą pamięci, prastarą wiarą dającą ostoję i poczucie trwania w szybko przemieniającej się rzeczywistości. Sztuka ma swoje przywileje i zadania, w których nikt i nic jej nie zastąpi. Ostatnie słowo minionych dziejów należy zatem do poety: „Trwanie to ciągła podróż z różą/ przez sen – i zachwycenie – i śpiewanie”.

Mariusz Olbromski, Róża i kamień. Podróże na Kresy, posłowie Jan Wolski, Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie, PHU „FARTA”, Londyn-Przemyśl-Rzeszów 2012, s.152

Recenzja ukazała się w łódzkim „Tyglu Kultury” 1-6/2013

 

Olbromski – okładka
M. Olbromski - fot. Marek Horwat
M. Olbromski – fot. Marek Horwat
B. Ptak, M. Olbromski, T. Tomsia w Krzemieńcu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

XVII Dni Lwowa i Kresów i jubileusz XXV lecia poznańskiego Oddziału TML i KPW

XVII Dni Lwowa i Kresów w Poznaniu i jubileusz XXV lecia poznańskiego Oddziału TML i KPW otworzyła w czwartek 8.05.2014 r. o godz. 15.00 wystawa „Kresy i Kresowianie” w hallu Wielkopolskiego Urzędu Wojewódzkiego. Autorami wystawy jest Janusz Furmaniuk i Marek Szpytko.  Plansze eksponowane w dwóch rzędach poprzez zdjęcia, rysunki, mapy itp. przedstawiają historię, ludzi i ważne wydarzenia z historii Kresów Południowo-Wschodnich oraz dwudziestopięcioletnią działalność poznańskiego Oddziału TML i KPW i ludzi, którzy ją tworzyli. Uroczystość rozpoczęła prezes Bożena Łączkowska powitaniem Wojewody Wielkopolskiego Piotra Florka oraz zgromadzonych gości. Wojewoda przypomniał, że jest to już kolejna wystawa organizowana w Urzędzie i ma nadzieję, że będą kolejne. Za wieloletnią dobrą współpracę otrzymał z rąk Bożeny Łączkowskiej medal XXV lecia poznańskiego Oddziału TML i KPW oraz książkę „Dwadzieścia pięć lat kultury kresowej w Poznaniu”, która jest pracą zbiorową i wydana została z okazji jubileuszu. Marek Szpytko pokrótce przedstawił elementy wystawy, po czym osoby zasłużone, organizatorzy imprez Dni Lwowa i Kresów otrzymali odznakę XXV lecia TML i KPW oraz medale XXV lecia poznańskiego Oddziału. Zebrani z zainteresowaniem oglądali wystawę.

 

Następnego dnia – 9 maja – w Domu Żołnierza inauguracja XVII Dni Lwowa i Kresów oraz jubileusz XXV lecia TML i KPW zebrały wielu znakomitych gości wśród nich Marszałek Województwa Wielkopolskiego Marek Woźniak, Wicewojewoda Przemysław Pacia, Prezydent miasta Poznania Ryszard Grobelny. Goście winszowali jubileuszu i obdarowali pięknymi pamiątkami. Inauguracja poprzedzona była spotkaniem Marszałka Marka Woźniaka z gośćmi Towarzystwa, którzy przyjechali ze Lwowa, Brzeżan i wielu miast Polski. Była to okazja do przedstawienia organizacji polskich na Ukrainie. Był także tort urodzinowy.

Bożena Sokołowska - Federacja Organizacji Polskich na Ukrainie
Bożena Sokołowska – Federacja Organizacji Polskich na Ukrainie
Ks. prof. J. Wołczański, ks. A. Jagiełka, J. Rozmiłowski
Ks. prof. J. Wołczański, ks. A. Jagiełka, J. Rozmiłowski
Marta Anczakowska-Samojłowa (w środku) - Federacja Organizacji Polskich na Ukrainie, Wiesław Marusza - leszczyński Oddział TML i KPW
Marta Anczakowska-Samojłowa (w środku) – Federacja Organizacji Polskich na Ukrainie, Maria Szparadowska – przewodnicząca Głównej Komisji Rewizyjnej (po prawej), Wiesław Marusza – prezes leszczyńskiego Oddziału TML i KPW

Spotkanie inauguracyjne prowadził Wojciech Habela, aktor z Krakowa, wplatając w części spotkania program poetycki.

Stanisław Łukasiewicz poinformował, że z rąk Wojewody Wielkopolskiego Piotra Florka w dniu 17 grudnia 2013 r. Srebrny Krzyż Zasługi otrzymała Hanna Dobias-Telesińska.

Laureatem naszego dorocznego wyróżnienia Semper Fidelis został ks. prof. Józef Wołczański. Laudację wygłosił Iwo Werschler podkreślając ogromne zasługi Księdza Profesora w dokumentowaniu historii Kresów. Bliżej z kulisami pozyskiwania materiałów archiwalnych, z pracą w archiwach mogliśmy zapoznać się podczas arcyciekawego spotkania z Księdza Profesora w niedzielę w „Salonie lwowskim” w Domu Polonii.

ks. prof. Józef Wołczański ze statuetką lwa "Semper Fidelis"
ks. prof. Józef Wołczański ze statuetką lwa „Semper Fidelis”

Prezes Zarządu Głównego TML i KPW Andrzej Kamiński wręczył Złotą Odznakę Towarzystwa Ewie Dobias-Józefiak, Kazimierzowi Górakowi, Zygmuntowi Maławskiemu, Marianowi Osadzie i Krystynie Tokarskiej. Medale XXV lecia Oddziału otrzymali szacowni Goście oraz grupa członków TML i KPW. Dyrektorki szkół poznańskich Irena Roemet-Ciomborowska (Szk. Podst. Nr 84), Helena Paszkiewicz (Gimn. Nr 65 im. Orląt Lwowskich), Lucyna Białk-Cieślak (Poznańskie Centrum Edukacji Ustawicznej i Praktycznej) i Magdalena Katarzyńska (Zespół Szkół z Oddziałami Integracyjnymi i Specjalnymi nr 2) w uznaniu zasług w organizowaniu akcji charytatywnych otrzymały albumy fotograficzne o Kresach.

Prezes Bożena Łączkowska z rąk Marszałka Marka Woźniaka otrzymała odznaczenie „Zasłużony dla Województwa Wielkopolskiego”. Takie samo wyróżnienie otrzymał poznański Oddział TML i KPW.

Prezes Emil Legowicz wręczył Złotą Odznakę Za Zasługi dla Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej Bożenie Łączkowskiej, Hannie Dobias-Telesińskiej, Stanisławowi Łukasiewiczowi i Januszowi Furmaniukowi.

Prof. Tomasz Naganowski - Honorowy Prezes poznańskiego Oddziału TML i KPW
Prof. Tomasz Naganowski – Honorowy Prezes poznańskiego Oddziału TML i KPW

W części artystycznej wystąpiła młodzież z Gimnazjum im. Orląt Lwowskich z ładnie przygotowanym przedstawieniem n.t. wolności, w opracowaniu Małgorzaty Głowackiej. Były wiersze Baczyńskiego, Norwida, Asnyka, pieśni patriotyczne i Rota, którą zebrani odśpiewali na stojąco.

Wystąpił także zespół „Chawira” z Krakowa z zestawem piosenek lwowskich, piosenek ciągle świeżych i po prostu ślicznych.
Bardzo pięknie brzmiał na koniec koncertu duet Ewy i Ryszarda Klanieckich. Przedłużająca się uroczystość troszkę umęczyła artystów czekających na swój występ, ale ten krótki program był prawdziwą przyjemnością dla słuchaczy.

Na zakończenie było coś „dla ciała”. W sąsiednich salach goście częstowali się wspaniałymi przysmakami. Trudno się było rozejść, rozmawiano, dyskutowano, oceniano występy i całą imprezę. Wszyscy byli w doskonałych humorach. Powoli sale pustoszały. Była już 22.00.

10.05.2014 r. sobota – to kolejny dzień obchodów. W Bazylice Farnej msza św. koncelebrowana w intencji Kresowian pod przewodnictwem bpa Zdzisława Fortuniaka. Mszę koncelebrował ks. prof. Józef Wołczański, ks. Andrzej Jagiełka ze Lwowa, ks. Andrzej Remineć z Brzeżan i ks. kanonik Tadeusz Magas kapelan TML i KPW i TMW i ZW z Poznania. Dr Iwo Werschler przeczytał lekcję z Dziejów Apostolskich. Piękną homilię wygłosił bp senior Zdzisław Fortuniak, który stwierdził, że Lwów to miasto, które zajmuje szczególne miejsce w naszej historii. Przypomniał najważniejsze wydarzenia w historii Lwowa,  zaznaczył, że nadanie przez króla Kazimierza Wielkiego dokumentu lokacyjnego miasta w 1356 r. „umożliwiło rozwój tego ośrodka, a jego mieszkańcy Polacy, Rusini, Ormianie, Żydzi i Tatarzy uzyskali gwarancję zachowania praw, religii oraz obyczajów”. Podkreślił też, że król Jan Kazimierz w lwowskiej Katedrze w 1656 r. złożył śluby wybierając Matkę Boską na Królową Polski. Stwierdził, że ludność kresowa trwała w wierności Rzeczpospolitej, a zawołanie „semper fidelis” (zawsze wierny), stało się dewizą Lwowa. Zwrócił też uwagę na to, że Lwów urzekał ludzi przede wszystkim kulturą, „która nadawała temu miastu swoisty klimat i czyniła z niego poważny ośrodek życia kulturalnego i naukowego”. Wymienił nazwiska osób związanych z miastem, które trwale wpisały się w życie naukowe i literackie, jak Aleksander Fredro, Juliusz Kleiner, Kazimierz Twardowski czy Stefan Banach. Zwrócił uwagę na bolesne powojenne losy jego mieszkańców, którzy zostali przesiedleni na zachodnie ziemie Polski. „Miasto Semper Fidelis uformowało ludzi, którzy także jemu dochowują wierności w myślach, wspomnieniach i serdecznych uczuciach przechowywanych w kresowych duszach”. Po mszy św. prezes Bożena Łączkowska podziękowała bp. Zdzisławowi Fortuniakowi za piękną homilię i podarowała mu wydaną przez nasz Oddział książkę „Dwadzieścia pięć lat kultury kresowej w Poznaniu”.

Po mszy św. w salce parafialnej przy Bazylice Farnej interesujące, jak zawsze, spotkanie z prof. dr. hab. St. Nicieją: „Kresowa Atlantyda. Historia i mitologia miast kresowych”. Do tej pory wydano już cztery tomy, w przygotowaniu jest piąty. Autor opowiadał o pracy, ciekawych spotkaniach z mieszkańcami „Atlantydy”, podpisywał książki i zawierał nowe kontakty na nie znane do tej pory historie. Zaprezentował krótki dokumentalny film o Truskawcu. Zebrani zadawali pytania, Profesor podpisywał swoje książki tu i później na Starym Rynku, podczas Pikniku Lwowskiego.

Prof. St. Nicieja
Prof. St. Nicieja

W samo południe, na Starym Rynku, Młodzieżowa Orkiestra Dęta z Tarnowa Podgórnego dała sygnał do Pikniku Lwowskiego. Zgromadzeni Goście mogli posłuchać pięknych lwowskich piosenek w wykonaniu „Chawiry” i zespołu „Wiwaty” z Pobiedzisk.

XVII Dni Lwowa zakończyły się popołudniowym niedzielnym spotkaniem z ks. prof. Józefem Wołczańskim w „Salonie Lwowskim” w Domu Polonii na Starym Rynku. Zebrani z zainteresowaniem słuchali opowiadania, w jaki sposób ks. prof. Wołczański zdobywa dostęp do archiwów we Lwowie, na jakie napotyka trudności i w jaki sposób je pokonuje. Chętnych do wysłuchania było bardzo wielu, temat bardzo interesujący, uczestnicy spotkania nie mogli rozstać się z Księdzem Profesorem. Na spotkanie przybył ks. prałat Jan Stanisławski, który wspominał księży z Kresów, z którymi spotkał się jeszcze jako uczeń i później jako kapłan. Poddał myśl napisania o nich, gdyż były to osobowości nieprzeciętne i wyjątkowe. Podchwycono pomysł i już są chętni, by się nim zająć.

Ks. prałat Jan Stanisławski
Ks. prałat Jan Stanisławski

Tak więc zakończyły się XVII Dni Lwowa i Kresów oraz obchody jubileuszu XXV lecia poznańskiego Oddziału TML i KPW. Przyszedł czas na podsumowania.

Tekst: Hanna Dobias-Telesińska, Wanda Butowska

Foto: Jacek Kołodziej

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

KRESOWE MIEJSCA PAMIĘCI

Szanowni Państwo!
Ratujmy mogiły i miejsca pamięci naszych przodków i bohaterów narodowych. Miejsca te rozsiane są na Wołyniu i na Kresach Południowo-Wschodnich II Rzeczpospolitej. Akcją ratowania od lat zajmuje się młodzież z Dolnego Śląska, która ofiarnie pracuje nie szczędząc sił. Już uratowano 45 zabytkowych cmentarzy i dziesiątki zapomnianych żołnierskich mogił. Te wysiłki wymagają dużych nakładów finansowych. Dlatego prosimy o finansowe wsparcie akcji. Niniejszą cegiełkę proszę rozesłać do jak najliczniejszej grupy ludzi dobrej woli, gdyż ratowanie  Narodowego Dziedzictwa jest bezcenne. Liczy się każdy grosz.
Hanna Dobias-Telesińska

Wystawa w Lusowie

Informujemy, że czynna jest pierwsza plenerowa wystawa poświęcona ludobójstwu na Kresach II RP w Muzeum Powstańców Wielkopolskich w Lusowie. Wystawa jest czynna do 04 marca br. w godz. od 09.00-16.00
Muzeum Powstańców Wielkopolskich znajduje się w Lusowie ul. Ogrodowa 3a
Organizatorami są:
Poznański Instytut Pamięci Narodowej
Stowarzyszenie Wspólnota Polska
Towarzystwo Pamięci Gen. Józefa Dowbora Muśnickiego
Towarzystwo Miłośników Wołynia i Polesia
Zachęcamy do odwiedzenia wystawy zwłaszcza poznańskie szkoły.
Marek Szpytko

SYBERYJSKIE WSPOMNIENIA SYBIRAKÓW Z PODHAJEC I INNYCH OKOLIC

              W lutym 2013 roku minęły 73 lata od momentu pierwszych masowych deportacji Polaków na Sybir i do Kazachstanu przez zbrodniczy Związek Sowiecki. Tereny, do których zesłańcy byli transportowani róż­niły się tym, że na Syberii były bezkresne obszary tajgi, a w Kazachstanie  bezkresne obszary stepów.  10 lutego 1940 roku w nocy i wczesnym rankiem do tysięcy polskich rodzin  – mieszkańców Polskich Kre­sów Wschodnich –  wkroczyli NKWD-ziści  z  pistole­tem  w ręku i krzyczeli ,,wstawat’ sobirat’sia!”, W ten sposób budzili niczego nie spodziewających  się do­mowników, zwłaszcza  przerażone  dzieci. W latach 1940- 1941 były cztery masowe wywózki na Sybir. Związek Sybiraków stwierdza, że łącznie deportowano 1.350 tysięcy Polaków. Trzeba pamiętać, że sowieci więzili polskich jeńców wojennych i w 1945 roku wy­wozili śląskich górników (około 5 tysięcy). W następ­nych latach deportowano dalsze tysiące ludzi za nie popełnione winy, za które zostali oskarżeni w szcze­gólności żołnierze Armii Krajowej.

            W syberyjskiej tajdze na dalekiej północy, w Tei,, Siewiero Jenisiejskiego rejonu Krasnojarskiego Kraju,w łagrze NKWD, ulokowani zostali zesłańcy z powiatu Podhajce i  Brzeżany  woj. Tarnopolskiego,  w tym rodzina Gerlachów. Było nas tam około 500 osób. W pierwszych tygodniach zmarły tutaj małe dzieci i starcy. W okresie od marca 1940 do września 1941 roku zmarło 50 osób. Głód, choroby, niezwykle ciężka praca przy wyrębie sosnowego lasu prymityw­nymi narzędziami – piła i siekiera –  powodowały  dużą śmiertelność. Były przypadki, że z jednej rodziny umierały 2-3 osoby. Z mojej rodziny zmarł tutaj brat Tadeusz – miał 15 lat. Warunki, w których przyszła nam żyć i pracować były bardzo ciężkie. Wszystko to powodowało niezwykle traumatyczne przeżycia. Syn­drom sybiraka do dnia dzisiejszego powoduje lęk na wspomnienie o syberyjskiej gehennie. W mojej rodzi­nie w latach 1940-1945 zmarło 6 osób, rodzice, dwie siostry i dwóch braci.

            Obecnie, kiedy w lubskim kole wracamy rozmo­wach do lat zsyłki i związanych z nią przeżyć, moi przyjaciele Witek Zaleski i Janek Zujewski, chociaż niechętnie, bo byli bardzo młodzi i niewiele pamię­tają, zgodzili się na wypowiedź. Chociaż są to tylko fragmenty przeżyć, to jednak zasługują na uwagę.

            Witek Zaleski zapamiętał, że w lutym 1940 roku, kiedy przyszli do ich domu „wyzwoliciele”, to NKWD-zista z pistoletem w ręku kazał ojcu stać pod ścianą i nie pozwolił mu się poruszać. Tato stał tam przez cały czas, aż do momentu opuszczenia domu. NKWD-zista był razem ze swoimi pomocnikami Białorusinami. Jednym z nich był ich znajomy, który teraz przyszedł ich „wyzwolić od pańskiej Polski”. To oni przepro­wadzili rewizję, a ich komendant żądał od ojca wyda­nia pistoletu. Tato jako leśnik miał rewolwer, ale go zdał i miał na to pokwitowanie, ten dokument urato­wał mu życie. Nasza rodzina, rodzice, siostra Wanda i ja została deportowana 10 lutego 1940 roku. Ponad trzy tygodnie jechaliśmy w bydlęcych wagonach na wschód. Tym strasznym pociągiem dotarliśmy do sy­beryjskiej stacji Asino. Tutaj opuściliśmy wagony i oczekiwaliśmy, co dalej z nami zrobią sowieci. Po jakimś czasie nasze tobołki ułożyliśmy na oczekujące na nas sanie z zaprzęgniętym do nich koniem. Stąd ruszyliśmy w drogę do oddalonego o 60 km od stacji kolejowej Armiakowa, a dalej do zagubionych wśród tajgi i moczarów 5 baraków usytuowanych niedaleko od rzeki Juł. W tych barakach byli tylko Polacy. W niezwykle trudnych warunkach materialnych i  klima­tycznych, w tych zesłańczych barakach przebywaliśmy razem z innymi Polakami do  wiosny 1942 roku. Tato pracował w lesie przy wyrębie lasu. Trzeba było wy­konywać ustalone przez władze obozowe normy. Nad­zorujący Polaków Rosjanin decydował o tym, czy normy są wykonane. Prace trwały często przy bardzo niskich temperaturach, nawet do 40 stopni  mrozu. O tym, jaka jest w zimie temperatura, też on decydował, mierzył ją w iście sowiecki sposób. Przy zebranych i przygotowanych do pracy nabierał do garnuszka wody i kiedy norma była wykonana, to wodę wylewał dość wysoko w górę, na ziemię spadał lód. To miało znaczyć, że jest ponad 40 stopni mrozu i do roboty w lesie można było nie iść. Jednak, kiedy normy nie były wykonane, wodę wylewał bezpośrednio na ziemię i wówczas stwierdzał, że woda nie zamarzła i  należy iść do pracy  w tajdze.

             W 1941r.  zachorowała mama, nie potrafię powie­dzieć jaka to była choroba. Nie było tutaj żadnego lekarza. Tato dowiedział się, że gdzieś w oddalonej od naszych baraków o 15 km wiosce mieszka człowiek, który leczy ziołami. Nie wiem w jaki sposób ojciec się z nim umówił, ale pewnego dnia on oczekiwał na dru­gim  brzegu na nas i miał zioła. W tym samym czasie wybraliśmy się w drogę, doszliśmy do rzeki, trzeba było pokonać tę przeszkodę. Jednak nie mieliśmy łódki, w tej sytuacji  znaleźliśmy sporej wielkości su­chy konar, przy pomocy którego ja miałem przepłynąć na drugi brzeg. Wszedłem do rzeki, konar umieściłem pod piersią, tak że miałem wolne ręce. Ruchami rąk i nóg starałem się przepłynąć na drugi brzeg. Trwało to dość długo, bo woda znosiła mnie z nurtem rzeki, jed­nak szczęśliwe dotarłem do upragnionego brzegu. Wyszedłem z wody i wziąłem od niego zioła. Była sło­neczna pogoda i po odpoczynku wszedłem do rzeki, którą w ten sam sposób przepłynąłem i powróciłem do baraków. Podczas pokonywania rzeki, a miała ona jak sądzę ponad 50 metrów szerokości, nie pamiętam żebym się bał. Pamiętam tylko, że w baraku czekała na lekarstwo chora mama i to się wówczas liczyło, to było ważniejsze niż mój lęk. Miałem wtedy 10 lat, byłem zmęczony, ale szczęśliwy, że udało mi się tę wędrówkę odbyć i wrócić do zesłańczego baraku. Nie wiem jakie to były zioła, najważniejsze było to, że mama wyzdrowiała. Ja zaś stałem się małym bohate­rem i ważnym członkiem rodziny, bo przecież zdoby­łem dla mamy lekarstwo. Do dziś pamiętam syberyj­ską rzekę Juł i to, że ją samodzielnie przepłyną­łem. Dzięki zawartej przez generała Władysława Si­korskiego – premiera rządu na uchodźstwie – umowy ze Związkiem Sowieckim mogliśmy opuścić to miejsce i klimat, który powodował odmrożenia i inne choroby, a krótkie lato to jednak niewielka poprawa naszego bytu na tej dalekiej północy. W 1942 roku przenieśli­śmy się do Ałtajskiego Kraju w okolice Barnaułu, Krajuszenskiego rejonu. Zatrzymaliśmy się we wsi Powalicha, mieszkaliśmy w jednym domu z dwoma rodzinami Rosjan i Polaków. Przez jeden rok chodzi­łem tutaj do szkoły, byłem w piątej klasie. Potem pra­cowałem m.in. przy zwożeniu siana do stogu. Mama pracowała na fermie bydła, była dojarką, co umożli­wiało mi czasem napić się mleka, możliwość ta była istotnym elementem naszego wyżywienia. W 1943 roku tato został powołany do wojska organizowanego przez generała Berlinga. W nowej sytuacji obowiązek troski o mnie, siostrę i siebie spadł na barki mamy. W Powalisze byliśmy do maja 1946 roku. Gdy tylko po­wstała możliwość powrotu do Polski zaraz rozpoczęły się przygotowania. Niezwykle ważną sprawą było uzyskanie dokumentu ewakuacyjnego. W tym celu należało pojechać do oddalonego od nas o 60 km Barnaułu, dokąd jeździły ciężarowe samochody. Ma­mie udało się znaleźć taki samochód i pewnego dnia rano pojechała po zaświadczenie ewakuacyjne. Od­nalazła polską placówkę, która je wystawiała. Było tu wielu Polaków w tej samej sprawie. Mamie udało się dość szybko uzyskać upragnione zaświadczenie i ura­dowana, nie czytając jego treści, tym samym samo­chodem, tego samego dnia wróciła do Powalichy. Radość trwała jednak krótko, po przeczytaniu za­świadczenia okazało się, że nie została zapisana sio­stra Wanda. Radość zamieniła się smutek, bo już była umówiona data wyjazdu. Przecież bez Wandy nie pojedziemy! Mama musiała odbyć podróż do Barna­ułu drugi raz. Wróciła z nowym zaświadczeniem uprawniającym całą naszą trójkę do opuszczenia miejsca zsyłki i udanie się do stacji kolejowej w Bar­naule, skąd wyruszyliśmy również towarowymi wago­nami w drogę do upragnionej Polski. Tym razem po­ciąg nie był konwojowany przez wojsko NKWD. Do kraju przyjechaliśmy w maju 1946 roku. Zamieszkali­śmy w Górzynie, gdzie tato jako kościuszkowiec zajął gospodarstwo rolne i oczekiwał naszego powrotu.

            Janek Zujewski miał cztery latka, kiedy z mamą i młodszym bratem Waldemarem 10 lutego 1940 roku został deportowany do Kazachstanu. Jego rodzina, jak wiele innych, została skierowana w okolice Pawło­daru  i jako miejsce zsyłki wyznaczono wioskę o na­zwie  Łozowaja. Mieszkali w niej Rosjanie, ale byli też Gruzini, Kirgizi i Ukraińcy, a teraz dodatkowo Po­lacy, którzy byli przydzielani do mieszkających tu rodzin. Rodzinie Janka wyznaczono lepiankę, niby dom, na końcu wioski. Mieszkała w niej Ukrainka z dziećmi, córką i synkiem. W tej kwaterze było miejsce na kilka kur, parę owiec, była też mała kuchnia i płyta kuchenna, której człon był zbudowany z kamienia. W pomieszczeniu tym nasza trójka miała miejsce do spa­nia. Było za ciasno, ale nie mieliśmy innego wyjścia jak tylko pogodzić się z losem. Z opowiadań mamy Janek zapamiętał, że podczas deportacji z Rakowa  NKWD-zista Rosjanin mówił do mamy: „Choziajka  wsio bierite, wsio wam prigodit’sia” (Gospodyni za­bieraj wszystko, wszystko się wam przyda). Na to mama: ?To chyba w dobre miejsce nas wywieziecie, że pozwalacie zabrać rzeczy?. Jak wyglądało to dobre miejsce, przekonali się po kilkutygodniowej podróży do Kazachstanu i dalej do Łozowoj.

             Na zesłaniu mama pracowała w miejscowym koł­chozie, gdzie wykonywała różne prace polowe. Praca była bardzo ciężka, często od rana do wieczora. Za pracę otrzymywała jakieś zboże, które mełła na żar­nach, z tego robiła nam „lepioszki” – placki i goto­wała niby zupę. Cała troska o nas, dzieci i siebie spo­czywała wyłącznie na jej barkach. Opiekowała się nami i wykorzystywała każdą możliwość zdobycia dodatkowego pożywienia i dbania o nasze zdrowie. Ojca z nami nie było, gdyż w październiku 1939 r.  poszedł rano do pracy i tam został przez NKWD aresztowany, do domu już nie wrócił. Od tego czasu nigdy nie mieliśmy informacji o tacie i nie wiemy, co się z nim stało. Mój rozmówca przypomniał sobie dwa zdarzenia z okresu pobytu na zesłaniu w Łozowoj. Ich lepianka znajdowała się na samym końcu wioski, tro­chę na uboczu, dalej był już tylko step. W wigilię Bo­żego Narodzenia, był to rok 1944 lub 1945, kilka pol­skich rodzin spotkało się w centrum wsi u Polki, która miała większe pomieszczenie. Podczas tego spotkania toczyły się rozmowy o domach rodzinnych w Polsce, miało ono też charakter rodzinny, bo była modlitwa i opłatek, który zastępował cienki placek upieczony na kuchennej płycie. Były łzy, ale były też śpiewane nasze polskie kolędy, wszystko to potęgowało tęsknotę za domem rodzinnym i za Polską. Po wigilii wracaliśmy do swojej lepianki, cały czas trzymaliśmy się razem, ponieważ tego wieczoru nastała burza śnieżna-buran. Zamieć była tak duża, że nie było prawie nic widać, łatwo było stracić orientację. Idąc dalej, w pewnym momencie powiedziałem, że musimy już chyba skręcić w lewo, a nie dalej iść prosto, mama posłuchała mojej rady i trafiliśmy prosto do naszej lepianki. Gdybyśmy poszli dalej 10-20  kroków, byli byśmy w  bezkresnym stepie. W takiej sytuacji nie było by możliwości odna­lezienia naszej siedziby, mogliśmy po prostu zamarz­nąć w stepie. Wspominając to zdarzenie, Janek stwierdza, iż jego wyczucie terenu spowodowało wtedy uniknięcie najgorszego. W latach 1944-1945 chodził do szkoły i ukończył pierwszą i drugą klasę, świadectwa szkolne przechowuje do dnia dzisiejszego

            Był 1946 rok, minęło 6 lat zesłania, miałem 10 lat, mówi Janek. Przypomniał sobie jeszcze opowiadanie mamy o tym, co Rosjanie mówili między sobą o ła­grach – GUŁAGACH. Mówili tak: „Kto tam nie był, tot budiet, a kto tam był tot etowo nikogda nie zabu­diet”. (Kto tam nie był, ten będzie, a kto był ten nigdy tego nie zapomni).

            Sybiracy pamiętają ten tragiczny czas deportacji i walkę o przeżycie. Była to walka z głodem, choro­bami, mrozem i ciężka praca w lesie, stepie, kopal­niach i innych miejscach kaźni, powodowały one, że z zesłania nie powrócił co trzeci sybirak.                                       

            W latach syberyjskiego zesłania wywiezieni Polacy cierpieli za niepopełnione winy. To ci, którzy bez sądu i wyroku zostali pozbawieni swojego dobytku, wolno­ści  i utracili najbliższych. Syberyjską gehennę zgoto­wał Polakom zwyrodniały bolszewicki system – Zwią­zek Sowiecki. Wyłączną „winą” deportowanych było to, że byli Polakami. Obecnie sowieckim agresorom, którzy napadli w 1920 i w 1939 roku na niepodległą Polskę, w podwarszawskiej miejscowości postawiono  pomnik!!

Notował i opracował: Rodrycjusz Gerlach  A.D. 2013.

                                                          

 

 

        

AKCJA „BURZA”

Akcja „Burza”, największy zryw niepodległościowy w najnowszych dziejach Polski i nie tylko, zaczęła się 15 styczna 1944 r. na Wołyniu, przetoczyła przez ziemię: Wileńską, Nowogródzką i Lwowską oraz inne rejony kraju, a zakończyła de facto z chwilą kapitulacji Powstania Warszawskiego 2 października 1944r. Najpiękniejsza, choć tragiczna, karta z historii Armii Krajowej, ciągle do końca nie znana szerokim rzeszom naszych rodaków, a i w szkołach nie poświęca się tym wydarzeniom zbyt dużo czasu i uwagi. A przecież to przykład patriotyzmu pierwszej wody, wywodzący się w prostej linii z tradycji niepodległościowych narodu polskiego, sięgający korzeniami czasów powstań; kościuszkowskiego, listopadowego, styczniowego i zrywu wybijającego na niepodległość II RP. Zbliżająca się szybkimi krokami 70 rocznica tego ważnego wydarzenia nadal wzbudza dużo emocji, zarówno wśród żyjących jeszcze uczestników tego bojowego zrywu jak i  u potomków żołnierzy, którzy tego dnia nie doczekali. Rodzi się pytanie czy po 24 latach od uzyskania prawdziwej suwerenności naszego kraju, ta rocznica uzyska godną oprawę ze strony władz państwowych i nie stanie się politycznym zakładnikiem działań rządu, czego doświadczyliśmy w przypadku Kresów już nie jeden raz? Czy ogólnopolskie media opiniotwórcze  zajmą się tematem z właściwą estymą i powagą? Jest to również 70 rocznica odtworzenia pułków i Dywizji Piechoty oraz pułków i Brygad Kawalerii istniejących przed wojną w Wojsku Polskim. Decyzja o podjęciu „Burzy” zapadła w 1943 r. jako alternatywa dla planu powstania powszechnego opracowanego w latach 1940-1942. Zakładał on, że wystąpienie AK zostanie wsparte przez regularne oddziały Polskich Sił Zbrojnych z Zachodu. Kluczowymi elementami wsparcia miały być działania lotnictwa startującego początkowo z baz na zachodzie, a później z opanowanych przez powstańców lotnisk krajowych, a także formowana w Wielkiej Brytanii 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa (Wbrew przeznaczeniu, wzięła udział w największej operacji powietrznodesantowej II wojny światowej, noszącej kryptonim „Market-Garden”). Nowy plan zakładał, że głównym celem „Burzy” było podkreślenie woli walki z Niemcami, nawet w sytuacji niekorzystnego stosunku sił, i zamanifestowanie suwerenności Rzeczypospolitej na Kresach Wschodnich, które Sowieci po agresji 17 września 1939 r. uważali za część ZSRS. Zarówno cel jak i zadanie, jakie postawiono przed Armią Krajową było niewykonalne, a jednak rozkaz wydano.

W rozkazie z 20 listopada 1943 r. komendant główny Armii Krajowej, generał Tadeusz Komorowski „Bór”, wydał rozkaz do przeprowadzenia akcji „Burza” na Kresach Wschodnich, dla zaznaczenia polskiej suwerenności .

Sprecyzował również stosunek legalnych władz Polski Podziemnej do wkraczającej Armii Czerwonej. Podkreślił, że nie można dopuścić do działań zbrojnych przeciwko wkraczającym wojskom sowieckim. Co więcej oddziały AK, które miały wcześniej konflikty z partyzantką sowiecką miały być przeniesione na inne tereny. Przykładem może być 5. Brygada Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” zwana brygadą śmierci, która została wycofana z Wileńszczyzny, ponieważ miała wcześniej liczne konflikty z partyzantką sowiecką.

Kierownictwo polskiego podziemia nie wiedziało, że rozpoczynająca się tydzień później konferencja w Teheranie przesądzi o losie Kresów Wschodnich, które zostaną oddane w ręce Sowietów.

 Zgodnie z przewidywaniami, jako pierwsi „wyzwoliciele” na ziemiach Rzeczypospolitej pojawiła 4 stycznia 1944 r. Armia Czerwona , która przekroczyła granicę sprzed września 1939 r.

W tej sytuacji Komendant Okręgu Wołyń AK, płk Kazimierz Bąbiński „Luboń”, wydał 15 stycznia 1944 r. rozkaz rozpoczęcia „Burzy”. Działania bojowe miały prowadzić skoncentrowane w zachodniej części województwa wołyńskiego oddziały AK, z których sformowano 27. Wołyńską Dywizję Piechoty. Po ogłoszeniu mobilizacji wśród polskiej ludności Wołynia, dywizja w kwietniu 1944 r. osiągnęła stan 6.800 żołnierzy. Dywizja ta podjęła współdziałanie z Armią Czerwoną, tocząc szereg walk z wojskami niemieckimi. Niemcy konsekwentnie dążyli do zniszczenia polskiej jednostki. Rzucili przeciwko niej znaczne siły piechoty wspartej przez artylerię, broń pancerną oraz lotnictwo. Dywizja, która na mocy rozkazu Komendy Głównej nie mogła wycofać się na ziemie centralnej Polski, podjęła próbę wymknięcia się przez bagna z okrążenia i przebić przez front na stronę sowiecką. Jedno ze zgrupowań dywizji, pod dowództwem kpt. Kazimierza Rzaniaka „Garda”, dotarło nad Prypeć i przystąpiło do przeprawy. Sowiecka artyleria, podobno „omyłkowo” położyła zaporę ogniową przed Polakami i zdziesiątkowała żołnierzy AK. Kpt. „Garda” zaginął bez wieści, jego ocalałych żołnierzy wcielono do 1. Armii Ludowego Wojska Polskiego i zmuszono do złożenia nowej przysięgi. Tymczasem Dowódca AK drogą radiową wyraził zgodę na opuszczenie Kresów i główne siły 27. WDP zawróciły na zachód i przeszły na Lubelszczyznę. Tu dywizja kontynuowała „Burzę” wyzwalając Lubartów, Kock i Firlej. 600 kilometrowy szlak bojowy 27. WDP zakończył się 25 lipca 1944 r. w Skrobowie, gdzie żołnierze AK zostali otoczeni przez jednostki sowieckie i zmuszeni do złożenia broni. Tak zakończyła się współpraca z Armią Czerwoną. Wykorzystano ich, gdy byli przydatni i aresztowano, gdy mogli zagrozić planom związanym z nowymi porządkami w Polsce. Pierwsze doświadczenia ze współpracy z Armią Czerwoną na Wołyniu uświadomiły dowództwu AK, że osiągnięcie założonych celów politycznych jest niemożliwe. Zdecydowano o zmianie taktyki, czyli zdobywanie dużych miasta takich jak: Wilno, Lwów, czy Lublin. Miały one zostać opanowane uderzeniem operujących w terenie oddziałów AK, wspartym powstańczymi działaniami garnizonów tych miast. Nikt nie znał wtedy dyrektywy naczelnego dowództwa Armii Czerwonej z 14 lipca 1944, nakazującej rozbrajanie oddziałów Armii Krajowej. Wilno jako pierwsze miało zostać zdobyte siłami okręgów wileńskiego i nowogródzkiego, dowodzonymi przez ppłk Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka”. Operacji nadano kryptonim „Ostra Brama”. 7 lipca 1944 r. wieczorem 14.800 żołnierzy AK miało przystąpić do akcji. Operacja rozpoczęła się o świcie 7 lipca, ale z przewidywanych sił dotarło na miejsce koncentracji zaledwie około 1/3. Samodzielne zdobycie miasta przez jednostki AK okazało się niemożliwe. W efekcie Wilno zostało opanowane połączonymi siłami 9 tys. żołnierzy AK i kilkudziesięciu tysięcy Sowietów dopiero 13 lipca. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że część sił polskich, które nie brała udziału w bezpośrednich walkach w mieście, walczyła pod Mejszagołą, Ejszyszkami i Krawczunami, gdzie II Zgrupowanie mjr dypl. Mieczysława Potockiego „Węgielnego” zatrzymało przebijające się na zachód jednostki wileńskiego garnizonu i zdążający im z odsieczą pułk spadochronowy. Po opanowaniu miasta specjalne grupy NKWD aresztowały dowództwo i rozbroiły żołnierzy AK (ponad 6.000 szeregowych i oficerów). Rozbrojeni żołnierze AK zostali wywiezieni w głąb ZSRR. Część oddziałów, która wymknęła się Sowietom ukryła się w Puszczy Rudnickiej. W walkach o Wilno nie zdążyło wziąć udziału zgrupowanie stołpeckie liczące około 900 żołnierzy. Dowodzący nim por. Adolf Pilch „Góra”, „Dolina” doprowadził swoich żołnierzy do Puszczy Kampinoskiej, gdzie stanowili trzon Zgrupowania „Kampinos” wspierającego później Powstanie Warszawskie.

Bezpośrednio przed „Burzą” w trudnej sytuacji znalazł się okręg Tarnopol. Choć jego stan ewidencyjny był najwyższy (14.325 żołnierzy), to w skutek tymczasowego zatrzymania się linii frontu, tereny wschodnich obwodów znalazły się poza oddziaływaniem „Burzy”, a zachodnie zostały nasycone niemieckimi jednostkami frontowymi. Okręg Stanisławów także utracił teren do Kołomyi, a ponadto przez jego kadrę przeszły dwukrotnie aresztowania, co oznaczało konieczność jej odbudowy. Mimo to okręg ten już w trakcie „Burzy” liczył 7.574 ludzi i tworzył sześć kompanii 11 Karpackiej DP.

W dniu 13 lipca do ogólnej ofensywy letniej przystąpiły armie I Frontu Ukraińskiego, uderzając w kierunku na Lwów i Rawę Ruską. Już 16 lipca dwie armie pancerne (3 gwardyjska i 4) przełamały obronę niemiecką i szybko parły na Lwów. W tym samym czasie 1 armia pancerna oraz 3 gwardyjska sforsowały Bug pod Dobroczynem i Sokalem i posuwały się na Rawę Ruską. W tej sytuacji musiały ulec zmianie cele Akcji „Burza” dla okręgu Tarnopol, bowiem Niemcy zamykani w kotłach sami bronili się niszczeniem linii komunikacyjnych, a oddziały AK zamiast je niszczyć, musiały je teraz ochraniać. Do akcji weszły oddziały 51 i 52 pułków piech. I tak np. 2 kompania 51 pp. AK z 12 DP pod dowództwem ppor. Motylewicza „Topoli” uratowała przed wysadzeniem trzy mosty pod Brzeżanami, czym przyspieszyła zagonowy marsz pancernych jednostek sowieckich. Stoczono także większe bitwy w Tarnopolu i w położonych na południe od niego Mikulińcach. Niestety działania te nie mogły mieć miejsca na pełną skalę, bowiem duża część 12 DP AK pod dowództwem kpt. Garwola „Dziryta”, skoncentrowana w lasach na zachód od Brzeżan uległa rozbrojeniu przez Armię Czerwoną i nie wzięła udziału w „Burzy”. Mimo to, po ruszeniu kolejnej ofensywy radzieckiej, w połowie lipca siły okręgu uderzyły na Niemców. Miedzy innymi zgrupowanie oddziałów partyzanckich 52 pp. AK pod dowództwem inspektora złoczowskiego por. Mieczysława Lipy „Wichury” pobiło nieprzyjaciela pod Złoczowem.

W okręgu Stanisławów Akcja „Burza” została przeprowadzona zgodnie z rozkazami, jednak do dzisiaj brakuje wiarygodnych i pełnych relacji, na temat całości działań. Dotyczyło to również przydzielonego, (po uszczupleniu okręgu) Inspektoratu AK Drohobycz z okręgu Lwów, gdzie bardzo dobrze uzbrojony oddział leśny pod dowództwem chor. Ekierta „Pogardy” wziął udział w walkach o miasto. Kolejnym dużym miastem był Lwów. W bezpośrednich walkach o miasto uczestniczyło około 5 tys. żołnierzy AK pod dowództwem płk. Władysława Filipkowskiego „Cis”. Polacy wykorzystując pancerne wsparcie (sowieckie czołgi pozbawione osłony piechoty) zdobyli szereg gmachów publicznych i wyparli niemiecki garnizon. 27 lipca 1944 r. zakończyła się akcja „Burza” we Lwowie. Po trwających sześć dni walkach prowadzonych przez wojska sowieckie 4. armii pancernej wspólnie z siłami AK wyparto z miasta Niemców. 28 lipca 1944 r., w dzień po zakończeniu walk, Sowieci internowali oficerów Komendy Okręgu i 5. DP oraz rozbroili część oddziałów AK. W tej sytuacji znaczne siły AK odeszły na zachód. Niektóre oddziały Obszaru Lwów próbowały – wykonując rozkaz gen. T. Komorowskiego z 14 VIII 1944 r. – dojść z odsieczą do walczącej Warszawy. Czyniło tak zgrupowanie „San” kpt. W. Szredzkiego (III batalion 26 pp AK), sformowane w Inspektoracie Zachodnim Okręgu Lwów, w skład którego wszedł też utworzony w Obwodzie Sambor oddział ppor. Jana Jędrachowicza i chór. Adama Ekierta, ale zostało ono rozbrojone 18 VIII przez NKWD w okolicach Rudnika. Na pomoc stolicy udał się jednak 68-osobowy oddział, sformowany w Inspektoracie Rzeszów i dowodzony przez kpt. Mieczysława Chendyńskiego, ale został rozbrojony w lasach koło Sokołowa. Wielu oficerów i żołnierzy zesłano potem w głąb ZSRR.

Rozkaz do operacji „Burza” dla Okręgu Lublin AK wydano 14 lipca 1944 r. Dowodzący okręgiem gen. bryg. Kazimierz Tumidajski „Marcin”, dysponował znacznymi siłami. Znalazła się tu między innymi zaprawiona we wcześniejszych walkach 27. Wołyńska DP, oraz odtwarzane na miejscu 3. i 9. DP AK. W walkach wzięło udział około 12.000 żołnierzy AK wyzwalając znaczne tereny, w tym kilkanaście miasteczek. Oddziały AK w wielu przypadkach walczyły ramię w ramię z jednostkami Armii Czerwonej. Tu też historia się powtórzyła.

Gen. K. Tumidajski 29 lipca 1944 r. został zmuszony do wydania rozkazu rozwiązującego podległe mu oddziały. Żołnierzy AK przymusowo wcielano do ludowego Wojska Polskiego lub osadzano w obozach internowanych.

Na koniec nie można zapomnieć o Polesiu. Akcja „Burza” w tym okręgu była prowadzona od 15 do 30 lipca 1944 przede wszystkim w rejonie Berezy Kartuskiej, Kobrynia i Brześcia oraz Pińska. Zamierzano opanować teren na północ i wschód od Brześcia. Dowódcą odtwarzanej 30 dywizji mianowano ppłk. Henryka Krajewskiego „Trzaska”. Koncentracja miała nastąpić w lasach nurzeckich, gdzie znalazły się wcześniej oddziały partyzanckie, mjr Stanisława Juliana Trondowskiego „Grzmota” i 83 Pułk Piechoty AK tworzony w Puszczy Białowieskiej. Dywizja osiągnęła stan około 1.000 ludzi.

30 Poleska Dywizja Piechoty AK (w sile 8 kompanii) nadeszła ze wschodu wkraczając na przedpola Warszawy. Wyzwoliła ona między innymi: Węgrów, Radzymin, Mińsk Mazowiecki. Niestety i tym razem Sowieci potraktowali AK jak wcześniej opisano. Przyjęli pomoc AK w wyzwalaniu wschodnich obszarów Polski, zostawiają często polskie oddziały wobec przeważających sił niemieckich, a potem likwidują ujawnione i osłabione polskie struktury wojskowe i polityczne. Na początku sierpnia oddziały polskie zostały rozbrojone przez Sowietów, a znaczną część żołnierzy wywieziono do łagrów.

Tak zakończyła się ostatnia batalia zbrojna AK o suwerenność Kresów Wschodnich II RP. Pod względem militarnym akcja „Burza” osiągnęła główne cele, zdobyto kilka dużych miast np. Wilno czy Lwów, gdzie na kilka godzin załopotały polskie flagi. Fakt odtworzenia części dywizji i pułków walczących w 1939 r. podkreśliło nieprzerwaną obecność Polskich Sił Zbrojnych na Kresach, co posiadało nie tylko znaczenie symboliczne, co wyraziło nawet uznaniem Armii Krajowej za wojska sprzymierzone przez dowództwo frontowe Armii Czerwonej. Oczywiście wszelkie ustalenia były nieważne dla sowieckich służb bezpieczeństwa głównie NKWD i kontrwywiadu wojskowego Smiersz, wkraczających na ziemie polskie wraz z oddziałami Armii Czerwonej. Aresztowania, rozbrajanie i rozstrzeliwanie mniejszych oddziałów Armii Krajowej przez NKWD, to była normalna procedura. Tak np. dokonało egzekucji żołnierzy AK w Rożryszczu, Przebrażu, Łozowie i Antonówce na Wołyniu. Aresztowanych żołnierzy przymusowo wcielano do Armii Berlinga, a oficerów wywożono w głąb Rosji. Ogółem, na skutek działań sowieckich służb bezpieczeństwa, głównie NKWD, w więzieniach i obozach zamknięto 50.000 żołnierzy AK uczestniczących w akcji „Burza”, głównie za odmowę wstąpienia do armii Berlinga. NKWD wobec Polaków zamieszkujących tereny wschodnie od listopada 1944 r. zastosowało terror we wszystkich możliwych formach. Dla przykładu zamordowano 9.800 Polaków w powiecie lidzkim, w szczuczyńskim kolejne 8.000, a w oszmiańskim 6.000. Rozpoczęły się deportacje ludności cywilnej, np. z samego Wilna deportowano 35.000 Polaków, wymuszając oświadczenia, iż wyjeżdżają oni z własnej woli? W miejsce wywiezionych osiedlano Rosjan. Wysiedlenie Polaków ze Lwowa to największa (obok wileńskiej) miejska operacja przesiedleńcza dokonana na terenie dawnych województw wschodnich Drugiej Rzeczypospolitej w latach 1944-1946 w ramach przymusowych przesiedleń ludności na obszar Polski pojałtańskiej. Ogółem od maja 1945 roku do końca listopada 1946 roku przesiedlono (w warunkach dramatycznego zmagania się z oporem mieszkańców miasta) transportami kolejowymi 130-140 tysięcy polskich lwowian (według oszacowań Zofii Lewartowskiej). Tzw. „repatriacje” objęły całe Kresy Wschodnie II RP zmuszające Polaków do opuszczenia ojcowizny i ojczyzny. To był kres Kresów Wschodnich II RP. W tym miejscu zapewne nie jednemu z czytelników nasuwa się pytanie: czy warto było podejmować tą walkę?

Decyzja o podjęciu walki była trudna i krwawa, ale słuszna. Dzięki niej zamanifestowaliśmy wolę walki o niepodległość i wolność i nie staliśmy się siedemnastą republiką sowiecką” – powiedział  podczas otwarcia wystawy z okazji 60 rocznicy, Janusz Kurtyka, dyrektor krakowskiego oddziału IPN. Dodał też:

Przez całe lata oficjalnie nie mówiło się o tym, że Rzeczpospolita zaczynała się nie na Sanie, ale na Zbruczu i tam się zaczęła „Burza”. Od lat 60. identyfikowało się ją z Powstaniem Warszawskim. Ale „Burza” to nie tylko Powstanie Warszawskie”.

Celowo przypominam tą wypowiedź, aby zwrócić wszystkim uwagę na fakt, że przez minione 10 lat od tej wypowiedzi nikt nie podjął tego tematu we właściwej formule.

Na koniec wypada powiedzieć, że wszystko co powyżej zostało napisane jest  tylko szkicem, a może nawet tylko konturem wydarzeń, skierowanym do tych wszystkich co żyją tym co jest tu i teraz.

 

Rzecznik inicjatywy międzypokoleniowej >> OBOK <<  (Ostatniej Batalii O Kresy);

Bogusław Szarwiło

Więcej i szerzej:

„BURZA” Armia Krajowa w 1944 r.- Grzegorz Jeżewski

Władysław Filar : „Burza” na Wołyniu – Wydawca: Rytm 2010

Płonące Kresy. Operacja „Burza” – Damian Markowski -Wydawca Rytm 2011

Roman Korab-Żebryk: Operacja wileńska AK. Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1985

Światowy Związek Żołnierzy AK pod red. Tadeusza Przyłuckiego: Czas Burzy w 50. rocznicę operacji „Burza”. Warszawa: Zakład poligraficzny Akcydens, 1994

Z. Boradyn, A. Chnielarz, H. Piskunowicz: Z dziejów Armii Krajowej na Nowogródczyźnie i Wileńszczyźnie. Radom: Ośrodek Kształcenia i Doskonalenia Kadr, 1997

Bolesław Tomaszewski, Jerzy Węgierski – Zarys Historii Lwowskiego Obszaru ZWZ-AK, Warszawa 1981

Juchniewicz Mieczysław, Na wschód od Bugu, Polacy w walce antyhitlerowskiej na ziemiach ZSRR 1941-1945, Warszawa 1985.

Marek Ney-Krwawicz, Armia Krajowa. Szkic Historyczny, Wydawnictwo Ars Print Production, Warszawa 1999

 Wojciech Roszkowski, Najnowsza historia Polski 1914-1945, Świat Książki, Warszawa 2003

 

 

Odsłonięcie Pomnika Harcerzy

            Pomnik Harcerzy na Malcie po 94 latach został ponownie odsłonięty. Na zaproszenie Komendanta Chorągwi Wielkopolskiej Związku Harcerstwa Polskiego przedstawiciele naszego Oddziału Stanisław Łukasiewicz z żoną Ewą oraz Irena Bereźnicka, w dniu 28 września 2013 r., wzięli udział w podniosłej uroczystości odsłonięcia Pomnika „Harcerzom Wielkopolskim Poległym w Walce o Niepodległość 1918-1920”.


Uroczystość zgromadziła wielu harcerzy, którzy oddali hołd poległym w walce o niepodległość w latach 1918-1920. Prof. Zbigniew Pilarczyk, prorektor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, jednocześnie harcerz, przypomniał historię pomnika oraz problemy z jego odbudową. Pierwszy pomnik od 1937 r. stał w Lasku Maltańskim, który był ulubionym terenem zbiórek i ćwiczeń skautów poznańskich. Napis na nim głosił: „HARCERZOM WIELKOPOLSKIM POLEGŁYM W WALCE O NIEPODLEGŁOŚĆ 1918-1920 ZWIĄZEK HARCERSTWA POLSKIEGO ODDZIAŁ WIELKOPOLSKI”. W dziesiątą rocznicę powstania Harcerstwa Wielkopolskiego w czasie zlotu harcerskiego w dniu 19 maja 1923 r. kamień węgielny pod pomnik poświęcił phm ks. Lech Ziemski z Ostrowa. Ukończony już pomnik poświęcił kapelan harcerstwa hm. ks. Marian Lazura w czasie zlotu na dwudziestopięciolecie Harcerstwa Wielkopolskiego w dniu 16 maja 1937 r. W czasie okupacji, w 1940 r., hitlerowcy zburzyli pomnik. Dwie spiżowe tablice zawierające nazwiska poległych harcerzy, z narażeniem życia ocalił ogrodnik Józef Wesołowski. Podczas obchodów trzydziestopięciolecia Harcerstwa Wielkopolskiego w 1947 r. przekazał je Komendzie Wielkopolskiej Chorągwi Harcerzy. Jednakże w 1949 r. tablice zaginęły. Podobnie jak wiele sztandarów i dokumentów harcerskich prawdopodobnie zostały zniszczone przez likwidujący harcerstwo Związek Młodzieży Polskiej. W latach 1945-1978 miejsce, gdzie przed wojną oddawano hołd powstańcom, harcerstwo poznańskie otaczało szczególnym kultem. Stawiano w tym miejscu krzyż brzozowy i składano kwiaty. Narażano się w ten sposób na dotkliwe represje. W 1987 r. zbudowano nowy pomnik.

            Obecnie odsłonięty pomnik przypomina ten sprzed wojny. Na każdej z czterech stron monumentu znajdują się tablice z wyrytymi nazwiskami poległych harcerzy. Każdą z tablic po kolei, w asyście zuchów, odsłaniali: prezydent Poznania Ryszard Grobelny, wojewoda Wielkopolski Piotr Florek, marszałek województwa wielkopolskiego Marek Woźniak oraz Naczelnik ZHP, harcmistrz Małgorzata Sinica. Po czym nastąpiło poświęcenie Pomnika.

            Na zakończenie na polanie odbył się piknik harcerski.

            Gratulujemy organizatorom wspaniałej uroczystości, która była perfekcyjnie przygotowana.

Hanna Dobias-Telesińska